Nie mam wątpliwości, że podcinanie rozdwojonych końcówek i regularne pozbywanie się zniszczonych partii zapobiega piętrzeniu się zniszczeń w górę oraz podnosi walory wizualne włosów. Jednak doprowadza też do ekspozycji tzw. włosów obrysowych. Zaliczamy do nich końcówki włosów oraz pasma okalające czoło i ucho. Powoduje to, że świeżo przycięte włosy (np. w U) potrafią w ciągu trzech, czterech tygodni stać się szorstkie i matowe. Wszystko dlatego, że znajdują się w polu obrysu włosów.
Ten efekt doskonale widać właśnie w przypadku przejścia z cięcia równego, od linijki w cięcie typu U. Włosy podcięte w linijkę są uszkodzone równo wzdłuż tej linii. Po podcięciu w U to właśnie linie wokół u strzepią się najbardziej i zaczynają tracić gładkość coraz wyżej.
Może jeszcze łatwiej widać to na przykładzie grzywki. Moja odrastająca grzywka (typu skośnego) obecnie przekroczyła linię podbródka i muszę powiedzieć, że jest w kiepskim stanie. Jest sucha i wystrzępiona, mimo iż ogólnie włosy na tym poziomie głowy są w stanie bardzo dobrym! Wszystko dlatego, że w obu przypadkach jest to pierwszy szereg włosów, wystawiony do zniszczeń i obtarć jako pierwszy.
W poprzednie wakacje i jesienią aż 4 razy obcinałam włosy, dwa razy bardzo głęboko. Za każdym razem chciałam się pozbyć tych partii, które wydawały się suche, psuły efekt wypielęgnowanych włosów wyżej i ogólnie niszczyły fryzurę. Tuż po każdym takim obcięciu byłam bardzo zadowolona, nie mogłam przestać gładzić miłych w dotyku końcówek i cieszyłam się, że nareszcie mam zdrowe końcówki i włosy! Po wspomnianych wakacjach zorientowałam się, że ładny efekt po cięciu bardzo szybko minął i włosy wróciły do poprzedniej, suchej, szorstkiej formy. Nie mogłam tego zrozumieć, mój stopień wtajemniczenia we włosomaniactwo był zbyt podstawowy, by sensownie to zjawisko wytłumaczyć. Uznałam, że to wina słonecznych wakacji, sporadycznego sięgania po rzekomo łagodne szampony (np. aloesowy Equilibry; ALS?). Przeszłam na no-poo-ową stronę mocy w 100% i postanowiłam włosy podciąć jeszcze raz, jesienią (ok. 10 cm).
W czym tkwi szkopuł dostrzegłam około miesiąc po ostatniej wizycie u fryzjera. Problemem nie były włosy, ich stan czy detergentowe mycie, ale fakt, iż za każdym razem wystawiałam dziewicze partie włosów na czynniki niszczące łuskę, zamiast przetrzymać szorstkie końce dłużej. Ta szorstka partia włosów to końcowa tarcza ochronna.
Kiedy warto ją utrzymywać?
Na pewno nie w każdym przypadku. Wszystko to nie oznacza bowiem, że włosów wcale nie powinno się obcinać, byle tylko chronić partie wyższe.
Po pierwsze, warto się zastanowić, do jakiej długości włosów dążymy. Jeśli planujemy wypielęgnowanego dłuższego boba, końcówki dobrze jest podcinać po prostu w miarę potrzeb. Im dłuższy etap zapuszczania, tym rzadsze powinno być podcinanie końcówek. Jeśli marzymy o włosach do talii (jak ja), lepiej podciąć je raz na pół roku lub rzadziej. Bilans strat długości wydaje mi się przekonywający: zamiast obcinać co dwa miesiące po centymetrze (w ciągu roku da to 6 centymetrów straty), lepiej podciąć je dwa razy w oku o dwa centymetry (co da 4 centymetry straty). W tym drugim przypadku można sobie pozwolić na mniejsze cięcie, ponieważ niszczenie włosów i wykruszanie są zahamowywane przez partię ochronną. Efekt widać od razu. Obecnie moje końcówki, ostatni raz podcinanie 11 miesięcy temu, są w bardzo dobrym stanie i jeśli miałabym je podcinać, to na pewno nie więcej niż 2 cm.
Po drugie, wszystko zależy od stopnia zniszczeń. Wielokrotna koloryzacja, dekoloryzacja, trwała, popalone włosy: włoskom trzeba się uczciwie przyjrzeć. Należy zapobiec temu, aby rozdwojenia nie pięły się w górę. Jeśli rozdwojonych końcówek jest dużo, lepiej je obciąć. Przy włosach kruszących się, choć wydawałoby się, że same "odpadną", lepiej przyciąć je wyżej, tak aby obkruszona końcówka miała zabezpieczony koniuszek. Jeśli jednak macie w miarę zdrowe włosy, które po prostu obrywają za to, że są długie, suche, ale powyższe dolegliwości im nie doskwierają - warto przeciągnąć terminy cięcia.
Minusy zatrzymania partii ochronnej
W tym miejscu chcę wspomnieć o minusach nieobcinania ochronnej partii włosów. Jest nim na pewno to, że włosy obrysowe mogą czasem odznaczać się od włosów "chronionych". U mnie partia ta jest jaśniejsza i suchsza od wyższych partii. Po każdym myciu wsmarowuję w nią kilka kropli olejku lub emolientowej maski, dzięki czemu staje się gładsza a ponadto zyskuje dodatkową ochronę przed mechanicznymi uszkodzeniami, jak i słońcem.
Uznałam, że alternatywą dla tej metody jest nieustanne podcinanie włosów z bilansem przyrostu około 4 cm rocznie. A każde podcięcie pomoże w wyglądzie końcówek na chwilę, by rychło wróciły do swoje poprzedniego stanu.
Jak widzieliście już na zdjęciach z bloga, na moich końcówkach nie widać, by była tam jakaś "partia ochronna". Ani nie są przerzedzone, ani nie wyglądają na specjalnie suche, wręcz przeciwnie. Dopiero przy badaniu palpacyjnym czuć, że straciły trochę na gładkości. Efektu wizualnego w mojej opinii nie psują.
np. (można powiększyć):
Wpis ten został zainspirowany również postem i dyskusją u Henrietty, która w tym temacie miała własne refleksje. Trzeba założyć, że nie na każdych włosach to podejście się sprawdzi. Ale warto wiedzieć, że istnieje i u niektórych pozwoli zapuścić znacznie szybciej zdrowe włoski.
Być może gdy moje włosy będą dłuższe taka taktyka w ogóle się nie sprawdzi. Dojdzie bowiem dodatkowo do wykruszania się dolnych partii, czemu partia ochronna nie będzie mogła przeciwdziałać. Co będzie - zobaczymy. Natomiast przy włosach krótkich metoda powinna przynieść dobre rezultaty.