07 marca, 2017

Perfumeria, kosmetyka i mydlarstwo w przedwojennej Polsce. Radiowa rozmowa z dr n. med. inż. Katarzyną Pytkowską



Dotychczas myślałam, że tylko ja mam fioła na punkcie historii polskiego przemysłu chemii kosmetycznej. Okazuje się jednak, że są osoby zajmujące się tym tematem nie tylko hobbystycznie, ale także naukowo. Z wielką przyjemnością wysłuchałam audycji w radiu TOK FM, w której gościnią była dr n. med. inż. Katarzyna Pytkowska, prorektor Wyższej Szkoły Zawodowej Kosmetyki i Pielęgnacji Zdrowia. Pani rektor jest inżynierem chemii, doktoryzowała się na Wydziale Lekarskim Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego z zagadnień dotyczących fizjologii skóry.. Jest redaktorką naczelną kwartalnika "Cosmetology Today" oraz autorką bloga Stare Kosmetyki. Prowadzi również internetowe muzeum Cosmetic And Household Museum, poświęcone historii chemii kosmetycznej i gospodarczej. Co więcej, dr Pytkowska jest właścicielką ogromnej kolekcji wycinków prasowych, broszur reklamowych oraz opakowań kosmetyków, głównie z okresu przedwojennego. Jej kolekcję można było obejrzeć w 2010 r. podczas wystawy "Kosmetologia i chemia gospodarcza w XX-leciu międzywojennym w Polsce", ale przegląd eksponatów wraz z wprowadzeniem historycznym znajdziecie pod tym linkiem. Na blogu dr Pytkowskiej serdecznie polecam wpis o prawdopodobnie jednym z pierwszych produktów kwasowych (dostępnym bez recepty!), czyli ampułkach Vitahorm Antiba z 1938r, które zawierały kwas retinowy, wpis o modzie na kosmetyki radioaktywne(!) oraz o sposobie prania pończoszek :-).

Wracając do radiowej rozmowy, zachęcam do odsłuchania całości. Można to zrobić wchodząc na stronę radia z podcastami i wpisując w wyszukiwarkę tytuł dzisiejszego posta (do pierwszej kropki). Całej audycji naprawdę znakomicie się słucha, uwielbiam konwencję pół-serio Cezarego Łasiczki, gdyż doskonale ratuje ona z opresji pana redaktora, gdy temat rozmowy niekoniecznie jest zbieżny z jego zainteresowaniami. Tym razem dziennikarz zwymyślał "głupie mieszki" za niezdecydowanie w kwestii produkcji włosów siwych i z barwnikiem - z rozmowy dowiadujemy się, że nawet mieszek, który osiwiał, może zmienić zdanie i wyhodować włos z barwnikiem.

Poniżej znajdziecie rozmaite ciekawostki, w które obfitowała rozmowa. Do omówionych tematów dodałam również swoje dygresje, także nie bierzcie tekstu poniżej jako cudzysłowu - to w kwestii, gdyby gdzieś wkradł się błąd lub nieścisłość, biorę to na siebie :).

Jak narodziła się kosmetyka
Do celów kosmetycznych używano tego, co było pod ręką i tego, co działało. A pod ręką były m.in. gliny, palony węgiel drzewny, barwniki roślinne, żywice roślinne, miód i woski. Niektórych substancji używano tylko do zdobień rytualnych, ale w niektórych przypadkach okazywało się, że poza upiększaniem ciała te środki spełniają też inne funkcje - po ich zastosowaniu skóra wyglądała ładniej, była mniej ściągnięta. Pomysły rodziły się też z obserwacji natury: zranione dzikie zwierzęta często zażywają kąpieli błotnych. Dzisiaj wiemy, że to krzemionka zawarta w błocie i glinie odpowiada za stymulację skóry do odnowy.

O kosmetykach w starożytności
W czasach antycznych, owszem, kosmetyki wytwarzano i stosowano. Do produkcji wykorzystywano wszystko, co zdawało się nie szkodzić. Surowcami handlowano, gdyż każdy rejon obfitował w inne dary natury. Najwięcej zachowanych wyobrażeń graficznych o kosmetykach zachowało się w egipskich hieroglifach. Udokumentowano niemało praktyk kosmetycznych, także w przekazie pisemnym, który jednak zachował się w formie niekompletnej. Nie każdy opis i rytuał smarowania skóry bowiem był godny uwiecznienia na piśmie. Jeżeli jesteście ciekawi początków medycyny i kosmetyki, zajrzyjcie do "Dawnej medycyny. Jej tajemnie i potęga. Egipt, Babilonia, Indie, Chiny, Meksyk, Peru" Jurgena Thorwalda. Jest to bardzo przystępna, popularnonaukowa pozycja z całym mnóstwem opisów - rytuałów, zabiegów, chorób dermatologicznych.


Rozwój kosmetyki i poradnictwa 
Dr Pytkowska zauważa, że odkąd słowo pisane "przestało być dostępne tylko dla elit, zaczęto (wreszcie) pisać o kosmetykach". Od XIX. wieku widoczny był rozwój drukowanych form poradnikowych gospodarskich, przeznaczonych dla gospodyń wiejskich jak i miejskich. To tam przemycano rady dla służących, jak pielęgnować spracowane i zaczerwienione dłonie. Jednak dopiero od lat 20. XX. wieku w Polsce, Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych zaczęto uzupełniać przekazy i receptury ludowe podejściem naukowym. Z porad tych można było wnioskować o obowiązujących kanonach urody, np. szczególną uwagę poświęcano sposobom na rozjaśnienie cery, wyeliminowanie piegów. Bo przecież motorem rozwoju kosmetyków była moda. Stąd powstawały przeróżne preparaty, mające zbliżyć kobiecą urodę do obowiązujących kanonów. Przykładem niech będzie rozjaśnianie włosów, które zrobiło się niezwykle popularne w latach 40. i 50. za sprawą gwałtownego rozwoju przemysłu filmowego i narodzin blondwłosych seksbomb takich jak Marylin Monroe. A samą przecież technikę rozjaśniania znano od przeszło 20-30 lat! 

Dostępność i ceny kosmetyków
Początkowo wyroby kosmetyczne były przeznaczone dla wyższych warstw społecznych. Nie tylko ze względu na cenę, ale także dlatego, że organizacja jak i warunki pracy oraz obciążające obowiązki domowe nie wszystkim kobietom pozwalały na farbowanie włosów co miesiąc. Dostępność kosmetyków zaczyna polepszać się dopiero w latach 30. XX. wieku - rozpoczyna się produkcja masowa, a ceny powoli maleją. W USA nastąpiło to nieco szybciej, gdyż tam przemysł kosmetyczny rozwijał się dynamiczniej, nie hamowany niczym przez okres II Wojny Światowej. W Europie okres wojenny był istotnym hamulcem rozwoju tej gałęzi przemysłu - większe znaczenie miał przemysł chemiczny i farmaceutyczny (na polach bitew niejednokrotnie walczyli żołnierze wzmocnieni przez środki psychoaktywne). Natomiast masowy rynek kosmetyków dla wszystkich pojawił się dopiero w latach 50. i 60. 

Surowce kosmetyczne
Do dziś istnieje szereg marek kosmetycznych, których kariery rozpoczęły się w okresie przedwojennym, a które dzisiaj funkcjonują jako wielkie kosmetyczne marki (np. Maybelline, Vichy, Helena Rubinstein - dziś wszystkie pod egidą koncernu L'Oreal). Ciekawe jednak, że - wbrew ogólnym tendencjom, by "zachowywać tradycyjne receptury" - akurat receptury kosmetyczne uległy niemal całkowitej reformulacji. Niegdyś dysponowano bardzo ograniczoną ilością surowców. Mydło było używane jako baza produktów myjących, ale też jako emulgator mleczek pielęgnacyjnych, preparatów do demakijażu, kremów, a nawet tuszu Maybelline Cake Mascara (o historii tuszu do rzęs pisałam tutaj). Lanolina, wprowadzona na rynek kosmetyków przez koncern Beiersdorf (dziś Nivea) oraz inne sterole również pełniła funkcję emulgatora, dzięki nim kremy zyskały bardzo przyjemną konsystencję. Mimo to w początkach swego rozwoju, kosmetyki miały bardzo uproszczone receptury: zawierały bazę tłuszczową oraz proste emulgatory. Dopiero w latach 30. XX. wieku zaczęła się produkcja syntetycznych surfaktantów, które mogły zastąpić mydło w kosmetykach oczyszczających. Wtedy też rozpoczęła się historia szamponów w takiej formie, jaką znamy dzisiaj.

Szampony oparte na mydle
Receptura pierwszych szamponów bazowała na mydle. Przykładem jest np. szampon w proszku Czarnogłówka (lub Czarna główka), który rozpuszczano najpierw w wodzie (w USA powszechna była praktyka gotowania zwykłych płatków mydlanych z mydła w kostce, o tym pisałam tutaj). Ponieważ mydło miało odczyn zasadowy, po zastosowaniu Czarnogłówki włosy były matowe. Dlatego do szamponu dołączany był preparat zakwaszający, który zawierał któryś ze stałych kwasów organicznych. On również wymagał rozpuszczenia w wodzie, a następnie był stosowany jako płukanka. W przypadku braku takiego preparatu alternatywą było zastosowanie innego kwaśnego roztworu, np. z soku z cytryny lub octu. Pani dr mówi, że dla samego mydła niestety nie było alternatywy - istniała  jednak alternatywa naturalna. Z licznych źródeł wiemy, że do mycia włosów stosowano szampon z żółtek jaj (na dworze cesarstwa Austro-Węgierskiego, w opiece pielęgniarskiej nad pacjentem, na przełomie wieków XIX. i XX. wieku w Stanach Zjednoczonych oraz w Polsce Ludowej) czy choćby wywar z mydlnicy lekarskiej. 

A co się działo po umyciu włosów mydłem? Stawały się trudne do rozczesania, co powodowało uszkodzenia mechaniczne. Rozczesując mokry włos doprowadzamy do powstania naprężeń we wnętrzu włosa w tzw. warstwie korowej. To prowadzi do przerwania i pękania mikrowłókienek w jego wnętrzu. Zatem można z całą pewnością stwierdzić, że dobra rozczesywalność włosów to ochrona przed ich niszczeniem

W myciu włosów mydłem był jeszcze jeden problem, bowiem jeśli woda była twarda, to na powierzchni włosa osadzały się nierozpuszczalne w wodzie mydła wapniowe i mydła magnezowe, które jeszcze potęgowały brak połysku. Stąd właśnie zrodził się zwyczaj stosowania do mycia włosów wody miękkiej, deszczowej. W przypadku braku dostępności takiej wody, rozmiękczano ją sodą oczyszczoną. 

Redaktor Łasiczka zwraca uwagę, że dzisiaj deszczówka "to straszna breja z powodu smogu" i stanu środowiska. Jego gościni zauważa, że jest to przykład na to, jak porady babcine trzeba odnosić do dzisiejszych realiów - to co sprawdzało się 70 lat temu, niekoniecznie będzie działać dzisiaj. Dodatkowo panuje mylne wyobrażenie, że te pierwsze produkowane kosmetyki "były naturalne" - nic błędnego, ich receptury bardziej przypominały zawartość gablotki w laboratorium chemicznym niż dary natury. Powodem było to, że te pierwsze masowe produkty kosmetyczne były dziećmi gwałtownego rozwoju przemysłu chemicznego, kiedy dążono przede wszystkim do szybkiej i taniej produkcji. A czasochłonne pozyskiwanie naturalnych, drogocennych surowców w ten model się nie wpisywało (czyżby to była przyczyna, dla której Helena Rubinstein nie traktowała mleczka pszczelego jako wdzięcznego surowca?). 

Pierwsze szampony bez mydła
Pierwsze produkty myjące przeznaczone do włosów i oparte na syntetycznych surfaktantach wcale nie były łagodne, ponieważ miały bardzo wysoki potencjał odtłuszczający. Mimo iż surfaktanty zaczęły karierę w chemii kosmetyków, dzisiaj tego typu receptury stosujemy w chemii gospodarczej i domowej (np. w płynach do mycia naczyń, proszkach do prania, kostkach do zmywarek). Chociaż w moim odczuciu skład płynu do mycia naczyń tylko tym różni się od współczesnego szamponu, że ma większe stężenie substancji powierzchniowo czynnych (około 20%), prawdopodobnie nieco bardziej zasadowe ph oraz tym, że nie zawiera żadnych kondycjonerów (i na zdrowych włosach sprawuje się nie gorzej niż szampon, o czym przeczytacie u Blondhaircare). 

Co się stanie, jeśli umyjemy włosy wodą gazowaną?
To pytanie redaktora Łasiczki. Nic się nie stanie, nawet jeśli jest wysokozmineralizowana. Jednak jeśli umyjemy włosy mydłem i wypłuczemy je w wodzie gazowanej, to wytrącą się sole magnezowe i wapniowe, które zmatowią włosy.

Suchy szampon
Jeśli jesteście Czytelnikami tego bloga, to pewnie wiecie, że historia suchego szamponu zaczęła się na długo przed premierą słynnego szamponu Batiste. Początkowo miał on formę proszku do posypywania włosów. Wykorzystywał zjawisko adsorpcji (nie absorpcji!), czyli przylegania składnika suchego szamponu do powierzchni włosa, dzięki czemu po prostu... matowimy sebum. Pisałam o tym nie raz, bo bardzo często spotykam się z traktowaniem suchego szamponu jako środka absorbującego sebum, czyli de facto oczyszczającego, co nie jest prawdą. Niestety różnicy między adsorpcją a absorpcją nie rozumieją nawet niektórzy kosmetolodzy, publikujący w czasopismach - taki artykuł widziałam np. niedawno w "Zwierciadle". A przecież przykładowo glinka w formie suchej adsorbuje sebum, natomiast zastosowana w formie pasty absorbuje. Z kolei talk nie ma żadnych właściwości absorpcyjnych, nawet w formie pasty - zresztą zachęcam do wymieszania talku z wodą, same zobaczycie, co się stanie :-). O suchych szamponach przemysł kosmetyczny na długie lata zapomniał i dopiero w ostatnich latach jego masowa produkcja wróciła, m.in. w segmencie produktów pielęgnacyjnych dla zwierząt - o tym nieco niżej.


Codzienne stosowanie suchych szamponów a łupież
Regularne używanie suchych szamponów może być szkodliwe z tego powodu, że sorpcja lipidów skórnych może w dłuższej perspektywie powodować nadmierne odtłuszczenie skóry głowy. Wtedy może się pojawić nadmierne złuszczanie, czyli łupież. Jak to działa? Jeśli zastosujemy sorbent , który przylega do substancji tłuszczowych w warstwie rogowej, to te komórki zostaną uwolnione... w formie łupieżu suchego. Czasami osoby z łojotokiem obserwują u siebie nagłą transformację łupieżu tłustego w łupież suchy - przyczyną może być właśnie odtłuszczenie już wytworzonego łupieżu tłustego przez substancję przylegającą do lipidów. Takie zjawisko może wystąpić, jeśli mając ŁZS zastosujemy szampon przeznaczony do łojotoku, czyli odtłuszczający - wtedy w formie łupieżu suchego odrywa się to, co już łuszczyło się w formie tłustej. Przy okazji dr radzi, by przy ŁZS często oczyszczać skórę głowy oraz stosować substancje regulujące stan flory bakteryjnej skóry oraz populację drożdżaków. Nie poleca smarować skóry głowy smalcem ani oliwą; inne podejście do tej kwestii ma np. Łojotokowa Głowa, która regularne olejuje skórę głowy. A jakie Wy macie doświadczenia? 

Suchy szampon dla zwierząt
To nowość jeśli chodzi pielęgnację sierści psów. Rynek wyciągnął rękę do właścicieli czworonogów i samych czworonogów, bo, jak stwierdza dr Pytkowska, "łatwiej psa wyprać na sucho niż pakować go do wanny" - szczególnie z punktu widzenia niektórych psów.


Czy szampon dla psów nadaje się na szampon dla... ludzi?
Odpowiedź na to pytanie mnie zaskoczyła! Nie wiedziałam, że ph skóry psów, jest inne od ph ludzkiej skóry. Dlatego mycie naszego przyjaciela Timotejem nie będzie dobrym pomysłem i na odwrót - nie warto szukać szamponowego graala na półce do mycia psiej sierści. Ciekawa jestem jak się ma to do preparatów myjących np. dla koni?


Głupie mieszki
W istocie, głupie. Z jednego mieszka w ciągu życia wyrośnie nam tylko kilkanaście włosów (czy to przesłanka, aby nie wyrywać włosów z cebulkami?), w dodatku jeśli z jakiegoś mieszka wyrośnie nam siwy włos, nie jest powiedziane, że następny tez będzie biały... - choć statystycznie rzecz biorąc, sytuacja jest odwrotna, na miejscu włosów zabarwionych, w końcu rosną włosy siwe, bez barwnika.

Jaka jest rzeczywista skuteczność kosmetyków?
Jeśli chodzi o walkę z niedoskonałościami, to mimo wielości produktów na rynku, w wielu przypadkach nie ma fizjologicznej możliwości, by z tymi niedoskonałościami wygrać. Wiele stanów skóry wymaga przede wszystkim regularnej pielęgnacji, a nie tygodniowej kuracji dermocudkosmetykiem z apteki. Taka regularna, skuteczna pielęgnacja opiera się na wspomaganiu naturalnych procesów skóry, a nie totalnym zmienianiu jej fizjologii, co zresztą trudno osiągnąć bez farmaceutyków doustnych. 

Można surowcami użyźniać kremy bez końca, ale lepiej użyźnić cały organizm od środka. Kremy działają na skórę przede wszystkim w ten sposób, że spowalniają ucieczkę wody. Tej ucieczki nie można też odciąć całkowicie, bo wtedy skóra zaczęłaby funkcjonować źle. Skóra sama z siebie powinna utrzymywać trójelementowy system utrzymujący zawartość wody w naskórku, a co za tym idzie całej biochemii naskórka:
  • produkować substancje natłuszczające powierzchniowo, 
  • substancje uszczelniające warstwę rogową, 
  • utrzymujące wodę w warstwie rogowej.





To wszystko na dziś. Czy macie ochotę na więcej radiowych rozmów na temat pielęgnacji urody i historii kosmetyków?

03 marca, 2017

Herbata jest moim tonikiem. Bezdetergentowa i naturalna pielęgnacja cery


To historia jakich wiele. Moja cera jest cerą mieszaną. W czasach licealnych i studenckich byłam jednak przekonana, że jest to typowa cera sucha, tylko że z "dodatkowymi problemami". Trzeba przyznać, że wiele na to wskazywało: mnóstwo suchych skórek, łuszczenie, uczucie napięcia po myciu. Z drugiej strony sporo zaskórników otwartych, pojedyncze wyprysków w miesiącu oraz charakterystyczna, błyszcząca strefa T. Mimo opisu, moja skóra nie wyglądała najgorzej; tłusty krem na noc zmiękczał suche skórki, z rzadka wyskakującymi krostkami się nie przejmowałam (po prostu podchodziłam do tego bez emocji: każdemu coś czasem wyskakuje, więc nie będę z tego robić sprawy). Byłam też jednostką nerdyczną, więc kwestie urody, makijażu były (i są) dla mnie trzeciorzędne w hierarchii spraw ważnych (pamiętam ten gryzący dylemat, gdy kupiłam sobie bladoróżany lakier do paznokci i stwierdziłam, że w sumie szkoda mi czasu na ich malowanie - dzisiaj podchodzę do tego inaczej). Nie używałam więc przez całe studia podkładu ani żadnych kosmetyków ujednolicających koloryt cery. Miałam naturalny styl, więc wersja twarzy sauté dobrze się w niego wkomponowała. Najbardziej w mojej cerze przeszkadzały mi czarne zaskórniki występujące na nosie. Jest to wróg nieuleczalny. W tym czasie dotarłam do urodowej blogosfery i bardzo zachęcona recenzjami szukałam rozwiązania mojego problemu w glinkach, sodzie, aspirynie, różnych pastach z naturalnych przepisów (np. kurkumy), peelingach z kawy i soli. Delikatną poprawę zauważyłam tylko po pastach z glinki i do dzisiaj się jej trzymam. Peelingi naturalne podobały mi się, bo mogłam przyrządzać je sama, jednak zarówno kawa jak i sól chyba nie były dostatecznie ostre i mikronizowane, by efekty mnie zadowoliły.

Zanim sama przeszłam na bezszamponowe mycie włosów, utonęłam w blogach, na których dziewczyny pisały o olejowej pielęgnacji twarzy, która obejmowała też oczyszczanie. Byłam tym wszystkim oczarowana. W 2014 roku spróbowałam metody ocm (oil cleansing method) i zostałam przy niej do dziś. I choć po drodze eksperymentowałam z ręcznie kręconymi emulsjami, oleje to dzisiaj podstawa oczyszczania i pielęgnacji mojej skóry.

Zaczęłam wpis od tego, że to historia jakich wiele i że moja skóra od zawsze wydawała się sucha. Na blogach często przeczytacie o takim schemacie (np. u Ziemoliny). Jeśli skórę normalną, mieszaną lub tłustą będziemy "pielęgnować" żelami do mycia opartymi na SLSie (czyli niemalże wszystkimi dostępnymi), tonikami alkoholowymi oraz peelingami, których bazą są substancje powierzchniowo czynne, przeorganizujemy pracę naszych gruczołów. Odtłuszczana dzień w dzień skóra zacznie być odwodniona, co z kolei skłoni ją do produkcji nadmiernej ilości sebum niejako "w zastępstwie", jako barierę przed uciekaniem wody. Różne mogą być efekty odwodnienia skóry. Powiem więc o swoich doświadczeniach.

Dzięki ocm i zrezygnowaniu z jakichkolwiek detergentów:
- zmniejszyły się czarne zaskórniki. Kiedyś musiałam się powstrzymywać od ich wyduszania. Dzisiaj nadal są obecne, ale z daleka już ich tak nie widać. Moja skóra na nosie też się uelastyczniła od momentu, gdy nie muszę ich usuwać mechanicznie. I powiem Wam, że ogromnie żałuję, że tyle lat to robiłam.
- przestały się pojawiać ropne krostki i wypryski. I to zupełnie, bo w sztuce jedna lub dwie pojawiają się na brodzie w drugiej fazie cyklu - i tyle!
- mam pięknie nawilżoną i natłuszczoną skórę; zniknęły suche skórki i nieprzyjemne napięcie. Nie potrzebuję i nie używam kremów do twarzy (kiedyś pomyślę nad kremem pod oczy).
- cała cera o wiele mniej się przetłuszcza, latem używam pudru Amilie, który zawiera tylko krzemionkę i mikę.

Podsumowując, wszystkie problemy mojej cery w przeważającym stopniu zostały rozwiązane. Efekty pojawiły się po dwóch-trzech miesiącach ocm i do dnia dzisiejszego nie mam powodów, by na nią narzekać. Dlatego mogę szczerze polecić olejowe oczyszczanie twarzy, tak samo jak mycie włosów jajkiem, mąką i ziołami. Jednakże w blogosferze można też spotkać opinie osób, u których ocm się nie sprawdziło lub po prosto nie pomogło na dolegliwości skórne. Dlatego tak samo jak w przypadku przechodzenia na no-poo, dobrze będzie zastosować disclaimer: jeśli jesteście pod opieką dermatologa, przechodzicie kuracje doustne lub maściowe, należy rozważyć wszystkie za i przeciw przechodzenia na ocm  oraz podchodzić do tej metody z pewną ostrożnością. Lektura blogów innych dziewczyn na pewno poprowadzi Was dalej w tym temacie (szczególnie polecam artykuł Mademoiselle Eve o tym, jak stosować ocm na cerze problematycznej).


W tym poście znajdziecie więc przykładowy schemat bezdetergentowej i naturalnej pielęgnacji cery. Nie może to być żaden wyznacznik, ale propozycja etapów takiej pielęgnacji: oczyszczania, nawilżania, natłuszczania i odżywiania.

  • Oczyszczanie

olej


Ponieważ moja cera nie wybrzydza względem tego, jakim olejem ją oczyszczam, trzymam się produktów łatwo dostępnych i przyjemnych w stosowaniu. Bardzo lubię olejek Hippa Babysanft (mam wielką słabość do jego pudrowego zapachu) oraz pachnące olejki Baikal Herbals (jodłowy, po którym "buzia pachnie lasem") i Orientany (na zdjęciu wersja z różą japońską i geranium; jest to wersja dedykowana "dla ciała", ale wersja "dla twarzy" składowo jest podobna, a prawie dwa razy droższa). Zazwyczaj mój olej do ocm to także olej do włosów. Jeśli przeraża lub nie odpowiada Wam tłustość olei, polecam spojrzeć na olejek Babydream dla niemowląt, który posiada również inne od olei emolienty w składzie. Zawsze patrzcie na skład, szukajcie mieszanek złożonych wyłącznie z olejów i olejków eterycznych, a przy cerze atopowej, wrażliwej warto unikać aromatów (tzw. parfumów - ja je jednak lubię, niestety to mój nos wybiera, którego olejku będę używać).

Od początku kariery ocm na blogach polecano mieszankę oleju rycynowego z dwoma różnymi olejami (w zależności od typu cery). Jestem ciekawa skąd przyszedł taki przepis na polskie blogi (może pojawił się w jakieś starej książce?). Dopiero później zaczęto traktować tę mieszankę liberalnie, jako jedną z możliwych opcji  - i ja również Wam takie podejście polecam. Osobiście ciężko używało mi się oleju rycynowego. Jest to jedyny tak ciężki olej w formie płynnej, który zachowuje się trochę jak klej. Przy okazji podsuszał mi skórę. Mamy teraz do wyboru tyle różnych olejów oraz olejków eterycznych (jako dodatek), że aż grzech z tej różnorodności nie korzystać. Pamiętajcie, że olej kokosowy nie jest polecany do ocm, u wielu dziewczyn powodował zapychanie.

Dla mnie mycie twarzy olejem to nie jest jakiś skomplikowany rytuał, tylko najzwyczajniejszy higieniczny nawyk. Ocm wykonuję tylko wieczorem - kiedyś każdego wieczora, natomiast obecnie nie ma już takiej potrzeby. Sytuacja wygląda inaczej, gdy noszę makijaż, wtedy zmywam go oczywiście olejkiem.

A jak to robię? Zwilżam twarz ciepłą wodą, nalewam kilka kropli olejku na dłoń i zaczynam masaż twarzy wykonany oburącz. Zależnie od tego, czy olej musi poradzić sobie z makijażem, czy nie, trwa to u mnie od minuty do trzech. Jeśli na skórze nie było zupełnie nic poza brudnym powietrzem i sebum, po wykonaniu masażu oblewam skórę wodą kilkakrotnie, aż olej pod wpływem mechanicznego usuwania spłynie w dół. Jeśli nosiłam makijaż - usuwam go wacikiem. Jeśli nosiłam bardzo mocny makijaż - nakładam olejek jeszcze raz i powtarzam procedurę. Jak widać osławiony wacik nie jest must-havem ocm-u :-) Oczywiście na początku, gdy oswajamy się z metodą, bardzo, bardzo się przydaje, bowiem usunięcie oleju samą wodą i dłońmi wydaje się karkołomnym zadaniem. Trzeba też pamiętać, że nawet stosując wacik nie usuwamy oleju w 100% - ale ja taką skromną warstwę właśnie pragnę zachować.

A o metodzie ocm polecanej już w latach 50. poczytacie w jednym z postów z cyklu Historia PielęgnacjiA więc sprawdź raz jeszcze, czy masz buteleczkę ze zwykłą, jadalną oliwą... czyli OCM w latach 50.


olejek eteryczny

Jeśli mam nastrój eksperymentatorski, dodaję do buteleczki oleju kilka kropli olejku eterycznego. Ponieważ nierozrzedzone olejki eteryczne działają drażniąco na skórę, butelkę trzeba dobrze wymieszać i dodatkowo wstrząsnąć przed każdym użyciem. Obecnie sprawdzam działanie olejku sandałowego. Te olejki eteryczne, które z jakichś powodów nie przypadły mi do gustu, a pięknie i intensywnie pachną, dodaję do prania. W ten sposób noc spędzam otulona melisową pościelą, a wyjściowa koszula roztacza chmurkę goździków (zresztą olejek goździkowy i cynamonowy to standard w moim domu, przed każdym praniem swetrów wełnianych i kaszmirowych dodaję po trzy kropelki jako profilaktykę antymolową - oczywiście z uwagi na materiał pranie ustawiam na programie piętnastominutowym w 20 stopniach i z wirowaniem 400 obrotów, ja bym to bardziej nazwała płukaniem ;))


naturalne pasty oczyszczające

Jeśli oczyszczanie twarzy olejem Was nie przekonuje, warto wypróbować szereg innych naturalnych substancji, które mają działanie absorbujące. Taką funkcję pełnią np. zmielone orzechy (np. migdały), zmielone nasiona (np. owsa), mąki (gryczana, kokosowa, żytnia), błota (np. z Morza Martwego) oraz oczywiście glinki. Na początek możemy przygotować swoją mieszankę inspirując się składem dostępnych na rynku gotowych kosmetyków naturalnych (Angels on Bare Skin Lush'a oraz delikatnym pudrem myjącym od Make Me Bio). Taki suchy proszek przygotowujemy w taki sam sposób, jak maseczkę z glinki, nakładamy opuszkami na cerę i delikatnie masujemy. Możemy pozostawić warstwę na kilka minut.
Kilkadziesiąt lat temu to delikatnego oczyszczania cery polecano namoczone w ciepłej wodzie płatki owsa lub kawałki chleba razowego. Skóra jest ładnie oczyszczona i nawilżona po takiej paście i bardzo Wam ją polecam.
Nie stosujcie past oczyszczających do demakijażu oczu! Po użyciu glinek i błota (które mają zasadowe ph) warto wyrównać ph skóry kwaśnym roztworem, np. wody z cytryną lub octem jabłkowym.

zioła saponinowe

Saponiny to substancje powierzchniowo czynne (detergenty) pochodzenia roślinnego. I jako takie również mogą odtłuszczać, lecz o wiele delikatniej niż płyny micelarne czy żele do mycia twarzy. Wspominam o nich, ponieważ jest to naturalna alternatywa dla osób, którym ciężko zrezygnować z piany (o "potrzebie piany" pisałam tutaj). Ponadto mogą się przydać np. do demakijażu oczu.

Prym wiedzie tutaj oczywiście mydlnica lekarska, ale saponiny zawiera szereg innych roślin: reetha, shikakai, korzeń juki. Z mydlnicy robimy wywar, który przenosimy na cerę w nasączonym waciku kosmetycznym, a ze wspomnianych ziół ajurwedyjskich tworzymy pastę (tak jak z glinką) i masujemy nią twarz.

tonik

Zasadniczo tonik ma regulować ph cery. Jednakże jeśli skóra nie ma kontaktu z wysokim ph, którego źródłem są żele i mydła (i przyjmując, że woda z kranu ma ph raczej neutralne), to czy warto używać toniku? Ja mimo to ten rytuał tonikowy sobie zachowałam. Pisałam Wam wcześniej, że ocm stosuję tylko wieczorem. Dlatego rano lubię przetrzeć czymś twarz, i to nie byle czym, bo wacikiem zanurzonym w ciepłej herbacie lub naparze ziołowym - zależnie od tego, co piję przed pracą :). Uważam, że to jest całkiem dobra organizacja, bo nie potrzebuję przygotowywać większej ilości naparu i stosować konserwantów. Czasami zdarza mi się zamówić ładnie pachnący hydrolat. W każdym bądź razie drogeryjnych toników nie używam - jeśli się przyjrzyjcie ich składom, zobaczycie, że każdy zawiera detergenty. Moim zdaniem na tym etapie pielęgnacji, gdy cera jest już oczyszczona, są one zbędne. A jeśli zależy Wam mieć prawdziwy, naturalny tonik regulujący ph, do hydrolatu lub naparu wystarczy dodać kilka kropli soku z cytryny lub octu. 

Wacik nasączony ciepłym naparem oczywiście nie posiada żadnych substancji powierzchniowo czynnych (czyli myjących), za to oczyszcza w skórę  w sposób mechaniczny: delikatnie zdejmuje warstewkę sebum, jaka utworzyła się w nocy. 

Mnóstwo ciekawych informacji o porannym myciu bez detergentów znajdziecie w artykule Mademoiselle Eve. Ewa uzasadnia takie podejście, więc możecie dać się przekonać. Żałuję, że więcej blogerek urodowych nie porusza tego tematu, bo rezygnacja z porannego żelu do twarzy może okazać się naprawdę przełomowa, np. w przypadku skóry suchej, ale nie tylko.


peeling

Peelingi robię raz w tygodniu, z reguły w weekendy. Od dawna nie używam gotowych kosmetyków, peeling przyrządzam sobie sama. W peelingach drogeryjnych zawsze znajdziecie rozbudowaną bazę detergentową, taką samą jak w żelach do twarzy. Rozsądnie byłoby wiec znaleźć jakiś emolientowy zamiennik. Najprostszym przykładem takiego przepisu jest wymieszanie zmielonej kawy z olejem - jednak kawa nie sprostała moim oczekiwaniom. Dopóki nie miałam okazji spróbować korundu, byłam w prawdziwej peelingowej kropce! Dziś nie używam już niczego innego i nie eksperymentuję - myślę, że korund zostanie ze mną do końca życia. Dodaję go do bazy emolientowej, którą u mnie są od zawsze maseczki Bani Agafii. Kupuję je w zasadzie tylko jako półprodukt do ręcznie kręconego peelingu, od wielkiego dzwonu zdarzy mi się użyć ich zgodnie z przeznaczeniem. Jeśli nie che Wam się przygotowywać peelingu z korundu samodzielnie, polecam bardzo podobny peeling Sylveco.

O tym, jak krok po kroku stworzyć taki peeling, z jaką mikronizacją korund wybrać oraz co jeszcze można wykorzystać jako bazę emolientową przeczytacie w poście: Domowy peeling z korundem wzorowany na peelingu Sylveco. Na zdjęciu po prawej peeling z korundem, który trzymam w słoiczku z EcoSpa.

A co poza korundem? Zmielone ziarna kawy, cukier, sól, nasiona owoców i roślin (mak!). To wszystko łączymy z dobraną do potrzeb skóry bazą, najlepiej emolientową (olejem, eko-kremem).


opcjonalnie: płyn do demakijażu oka 

Ponieważ ostatnio zdarzało mi się wykonywać mocniejszy makijaż oka, stanęłam przed wyzwaniem znalezienia produktu, który zawierałby naprawdę śladowe ilości detergentu do uporania się z tuszem do rzęs, a przy tym mógłby się poszczycić naturalnym składem. Wybrałam lipowy płyn micelarny Sylveco (glukozyd decylowy na trzecim miejscu w składzie) oraz kremowy olejek myjący Ziaji z serii Ulga (sodium lauroyl sarcosinate oraz disodium laureth sulfosuccinate na drugim i trzecim miejscu w składzie). Oba spełniły swoje zadanie i na pewno przy nich zostanę. Oczywiście stosuję je tylko w obszarze oczu, nie mają kontaktu z cerą.


  • Maseczki

glinki

Nie mam ulubionego rodzaju, dobrze działają na moją skórę wszystkie: biała, zielona, czerwona i czarna. Zresztą "dobrze" to mało powiedziane. Zawsze po paście z glinki pory mojej skóry są głębiej oczyszczone, ich zawartość jest jakby "wyciągnięta" na powierzchnię (widać białe czubeczki), a to dlatego, że glinki mają właściwości absorbujące. Sama buzia też inaczej wygląda - np. glinka nałożona tuż po peelingu z korundu przestaje być zaczerwieniona. Pamiętajcie, że glinki mają zasadowe ph, dlatego rozsądnym byłoby przetrzeć twarz delikatnie kwaśnym roztworem (np. hydrolatem z sokiem cytryny lub octem).

Bardzo ważne jest, by omijać glinką te partie skóry, które z natury są suche i nie mają rozbudowanego kompletu gruczołów łojowych. Na cerę suchą aplikujemy glinkę tylko w okolice problematyczne - określone partie nosa, czoła, brody; na cerze mieszanej pokrywamy strefę T, a na tłustej niemal cały obszar twarzy. Bez względu na rodzaj cery, glinek nigdy nie nakładamy w okolicach oczu, a rejon pod oczami dobrze jest zabezpieczyć emolientami, aby nie dopuścić do wysuszenia skóry.


algi


Na razie jestem zachwycona ich błyskawicznym, nawilżającym działaniem. Niektóre obeznane z tematem czytelniczki mogły zauważyć, że ponieważ nie używam kremów do twarzy, moja pielęgnacja jest pozbawiona etapu nawilżania skóry. Nie zauważyłam, żeby był to element kluczowy (za najważniejszy uważam rezygnację z odwadniających skórę detergentów), ale efekt po algach mi się podoba, i nawet jeśli jest doraźny, profilaktycznie nie będę nawilżania pomijać. Szczególnie, że nie używam niczego przeciwzmarszczkowego ani typowo pod oczy, a trzydziestka bardziej się zbliża niż nie... Chciałabym kiedyś spróbować czystych alg - bo te, które mam (z Nacomi i Bielendy) nie są w 100% naturalne. Pozbycie się alg z twarzy jest trochę niedogodne, bo musicie wiedzieć, że alg się nie zmywa, tylko zrywa... Płatami, jak skórę :) Lecz nie zawsze udaje się to za jednym ruchem.


oraz domowe przepisy i półprodukty

Nie jestem w stanie wymienić wszystkich produktów, z których można przygotować maseczkę do twarzy :-) Czasami przy robieniu szamponu koglowego zabieram odrobinę jajka i nakładam na buzię, sprawdzam też różne zioła, przyprawy, dodaję do glinek wina zamiast wody. Dawno temu skusiłam się na sproszkowane płatki róży z Hesha, ale poza tym, że uroczo wyglądają, w żaden sposób nie działają na cerę. Lubię też od czasu do czas pobuszować po Ecospa w dziale półproduktów. Używałam np. kwasu hialuronowego, ale nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia, ani na cerze ani na włosach. Przygotowywałam też 20% stężenie kwasu migdałowego w formie toniku, żeby zmniejszyć ilość zaskórników otwartych.

~


I to już wszystko. Bardzo nie lubię dużych ilości kosmetyków wokół mnie (a także innych przedmiotów... mam wrażenie, że stoją i łypią na mnie, żebym poświęciła im czas, trochę jak ze wspomnianym bladoróżanym lakierem do paznokci). Nie mam osobnego oleju do włosów i ocm. Wręcz przeciwnie, stosuję go jeszcze pod maszynkę do golenia oraz zamiast balsamu do ciała. Kiedyś mieszanką oleju kokosowego i olejku miętowego myłam zęby (ale jeszcze muszę się do takiej formy przekonać). Moja herbata jest moim tonikiem, a olejki eteryczne preparatami antymolowymi i perfumami przy płukaniu ubrań.

Mam jednak w planach dodanie do tej pielęgnacji kilku przemyślanych elementów. Przede wszystkim myślę o aptecznych preparatach złuszczających na strefę T, żeby zupełnie "odczyścić" zaskórniki otwarte i zmniejszyć przebarwienia po wyciskaniu. Jeśli macie bardzo tłustą, zanieczyszczoną skórę i planujecie przejść na ocm, koniecznie trzeba pomyśleć o czymś regulującym: kremie z kwasem lub toniku kwasowym. Więcej przeczytacie w postach Aliny (1,2), znajdziecie tam również propozycje takich preparatów przy ocm. 

Szukam też superodżywczych maseczek o naturalnych składach, najlepiej nawilżających oraz eko-kremu pod oczy - wiek coraz starszy ;)

Napiszcie proszę, jak wygląda Wasza pielęgnacja cery, czy przywiązujecie wagę do detergentów zawartych w kosmetykach do twarzy?

Pozdrawiam,
Lax

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...