04 lipca, 2016

"Pielęgniarstwo ogólne", 1986r.: mycie włosów drożdżami, alkoholem oraz Plica polonica

Czy pamiętacie post o suchym szamponie z widłaka i drożdży? W "Poradniku kosmetycznym" Polleny, Maria Kędra pisała tak: 
Drugi sposób mycia głowy polega na posypaniu włosów i lekkim roztarciu we włosach środków mechanicznie absorbujących zanieczyszczenia. Takimi środkami są proszki organiczne: zarodniki widłaka, mąka gryczana, drożdże ".
Ponieważ wynikało w sposób pośredni z czasowników w zdaniu, iż chodzi o drożdże w postaci sproszkowanej, byłam wówczas gotowa wypróbować taki suchy szampon na sobie (wyobrażałam sobie, że testy będą szybkie, pomysł przypominał użycie talku). Niestety kolejka oczekujących składników i przepisów była długa, ja się zastanawiałam, czy na pewno chodzi o drożdże w proszku czy jednak o drożdże świeże... Ukręciłam nawet szampon "na mokro" na bazie drożdży (tutaj post ze zdjęciami), który jednak nie odpowiedział na moje pytanie - suche czy mokre? W ten sposób pomysł został odłożony "na kiedyś".To kiedyś przychodzi dzisiaj! Zupełnie przypadkiem znalazłam wzmiankę o szamponie z drożdży w książce, w której nie spodziewałabym się znaleźć czegoś o włosach - i w sumie błędnie, ponieważ do czynności pielęgniarskich należy również dbanie o higienę pacjentów w takim zakresie, w jakim sami w stanie nie są tego zrobić, w tym także mycie włosów!

Co ciekawego znalazłam w książce Stefanii Wołynki "Pielęgniarstwo ogólne" z 1986r.?


Niektórym chorym, zależnie od  ich stanu, pielęgniarka myje głowę nad muszlą albo w łóżku w pozycji leżącej. Do mycia używa się odpowiednich szamponów. Można też myć głowę w żółtku jaja (1-2 zależnie od długości i gęstości włosów). Po umyciu należy włosy dobrze spłukać ciepłą wodą. Pod koniec płukania, w celu zmiękczenia włosów, dodaje się trochę octu do wody. 
U ciężko chorych zamiast mycia można skropić  włosy i skórę głowy 50%  alkoholem, następnie wyczesać włosy grzebieniem, na którego zęby nakłada się watę. W trakcie czesania należy zmieniać każdorazowo zabrudzoną watę. 
Włosy można też oczyścić na sucho drożdżami. Drożdże wciera się w suchą skórę głowy i włosy; po 15-30 minutach, kiedy drożdże wyschną, należy dobrze wyczesać włosy. Po wyczesaniu włosy są czyste i puszyste."
To co nasuwa mi się jako pierwsze, to ciągle powracający w annałach, nieśmiertelny szampon z żółtka... Stosowany na dworze cesarstwa Austro-Węgierskiego, na przełomie wieków XIX. i XX. w Stanach Zjednoczonych, w Polsce Ludowej, oraz, jak widać, w trudnych warunkach szpitalnych. Muszę przyznać, że jestem miło zaskoczona. Głównie dlatego, że obecnie prowadzenie higieny chorego odbywa się w wersji minimum (w szpitalach są najtańsze środki czystości, od mydeł po szampony - jeśli szampony w ogóle są). Dodatkowo opieka pielęgniarska jest tak wieloaspektowa i czasochłonna, że aż uśmiecham się na wyobrażenie pogodnej pielęgniarki oddzielającej żółtka od białek, które zaraz przeniesie na leżącą głowę chorego... jakby i tak nie miała więcej pracy.

Natomiast pomysł wykorzystania świeżych drożdży uważam za prosty i praktyczny (o ile działa - o tym się jeszcze przekonamy). W warunkach szpitalnych z reguły jeżeli chory nie jest w stanie samodzielnie wziąć kąpieli, to konieczne jest umycie jego głowy w pozycji leżącej, a to nie lada wyzwanie. Ułatwić je mogły właśnie środki niewymagające stosowania wody - i nie mówię tutaj o talku czy mąkach. Jak już pisałam, ani talk ani mąka nie myją włosów, a jedynie matują sebum. Wiele z nas nie zdaje sobie z tego sprawy. A w szpitalu matowienie brudu (sic) to żadna higiena, wręcz prowokowanie epidemii. Co innego talkowanie włosów w warunkach domowych, gdy ścian nie kolonizują wielolekooporne bakterie, a nasze otoczenie jest czyste.

Jutro rozpoczynam testowanie szamponu ze świeżych drożdży i niedługo dowiecie się, jak i czy w ogóle działa. Zachęcam również Was do testów i dzielenia się opiniami w komentarzach. Bardzo obiecujący wydał mi się opis efektów tego szamponu, a mianowicie, że "po wyczesaniu (drożdży) włosy są czyste i puszyste". Kiedy zrobiłam wspomniany wcześniej szampon "na mokro", którego składnikiem były również drożdże, napisałam w poście: "Jedna rzecz jest pewna - włosy są miękkie jak włosy dziecka i przewyższa to efekty po samym szamponie żółtkowym. Szorstkie zazwyczaj końcówki zmiękczyły się i nie odznaczają od reszty włosów przy dotyku - spróbujcie, jeśli też macie taki problem". Mam uzasadnione podejrzenia, że miękkość to zasługa drożdży.

Drugim ciekawym pomysłem na oczyszczanie włosów bez użycia szamponów, jest wspomniane w książce skrapianie skóry głowy alkoholem i wyczesywanie go potem nabitym na grzebień wacikiem. Jak już pisałam w poście o pielęgnacji włosów Elżbiety Bawarskiej (Sisi), cesarzowa korzystała przy myciu włosów z koniaku. Nie rozwijałam nigdy tematu alkoholi w kwestii mycia włosów, ponieważ po pierwsze nie znajduję chemicznego uzasadnienia dla właściwości oczyszczających alkoholu (poza tym, że alkohol jest dobrym rozpuszczalnikiem - ale czy to wystarczająca właściwość?), a po drugie i tak na razie nie odważę się takiego pomysłu wypróbować na sobie. Fakt jednak jest taki, że pomysł wykorzystywania alkoholu przy myciu włosów pojawia się w różnych źródłach, a na pewno niebezpodstawnie.

O oczyszczaniu włosów wacikiem, a raczej szmatką, pisała już w komentarzach jedna z Czytelniczek. Tkaniny również mają jakieś minimalne właściwości absorbujące, więc przy odpowiednio wykonanej pracy, można oczyścić przetłuszczoną nasadę włosów. To również ciekawy pomysł na pielęgnację bezszamponową, warty wypróbowania.

Na koniec mam dla Was ciekawostkę. W książce pielęgniarskiej nie mogło zabraknąć wzmianki o tzw. kołtunie (plica polonica). Można by pomyśleć, że drukowanie instrukcji postępowania przy pacjencie z kołtunem to zwykła nadgorliwość. Cóż bowiem trudnego w jego ogoleniu (i nie pytaniu o zgodę właściciela kołtuna)? Kołtun w warunkach szpitalnych może stanowić zagrożenie sanitarne, więc zasadna jest jego bezdyskusyjna eksterminacja... Lecz kołtuna może nie być tak łatwo odciąć od jego właściciela. Mowa też jest o sposobie jego rozczesywania - oczywiście pomocny będzie olej, a nawet całonocne olejowanie wykonane w szpitalu przez pielęgniarkę... w czasach PRLu :)



W tym wpisie to już wszystko. Jeśli podobają Wam się posty tego typu, zapraszam do działu Historia Pielęgnacji, gdzie wisi kilkanaście artykułów poruszających tematykę dawnej pielęgnacji :)

Pozdrawiam i udanych wakacji!
Lax




* Wszystkie fotografie pochodzą z książki "Pielęgniarstwo ogólne", Stefania Wołynka, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1986

03 maja, 2016

Domowy peeling z korundem wzorowany na peelingu Sylveco




Wracam na krótko po bardzo długiej przerwie - więc wszystko bez zmian :) W dodatku post jest kompletnie niezwiązany z no-poo, toteż możecie śmiało być zawiedzeni. Post nie będzie też odkrywczy, natomiast jestem tak zachwycona peelingiem, który sobie zmajstrowałam, że zachciałam po prostu podzielić się z Wami przepisem.

Odkąd poznałam peelingi Sylveco na bazie korundu, przestałam kupować gotowe produkty z drogerii. Owszem, pojawiają się tam peelingi bardziej udane (np. z Perfecty, w którym za ścieranie naskórka odpowiadają drobinki orzecha). Jednak z takimi tubkowymi peelingami wiążą się trzy problemy:
- po pierwsze składnik, który ma być odpowiedzialny za ścieranie naskórka. Zauważyłam, że u mnie  najlepiej radzą sobie drobno zmielone składniki pochodzenia naturalnego, takie jak łupiny orzechów, pył diamentowy, cukier i... korund. No właśnie, korund! Jeśli ktoś jeszcze nie próbował korundu, koniecznie powinien to zrobić - po prostu nie ma lepszego składnika do peelingu twarzy jak i ciała. Ale o tym niżej. Wracając do naturalnych składników ścierających - nie zawsze na nie trafimy, a jeśli już...
- to pojawia się kwestia rozrzedzenia takich drobinek w ogólnej masie produktu. Im ich mniej, tym więcej produktu trzeba zużyć, by osiągnąć oczekiwany efekt. Producent wychodzi na plus, my na minus - tym bardziej żenujące, iż korund lub sacharoza to bardzo tanie składniki i nie trzeba ich odmierzać z trzęsącą się ręką.
- i po trzecie, nawet w Perfekcie są sulfaty, czyli detergenty, więc jak już zużyję dwie łyżeczki, by odpowiednio wygładzić skórę tymi wspaniałymi łupinami orzecha będącymi tam w śladowej ilości, to na koniec mam przesuszoną skórę. I nie, nie jest efekt ścierania naskórka - można w ogóle do tego nie dopuścić stosując peeling oparty na bazie olejowej lub ogólnie emolientowej, jak to właśnie jest w peelingu Sylveco.

A cóż mamy w peelingu Sylveco? Skład wersji oczyszczającej z ekstraktami ze skrzypu polnego i drzewa herbacianego:
Woda, Korund, Olej sojowy, Masło karite (Shea), Gliceryna, Triglicerydy kwasu kaprylowego i kaprynowego, Stearynian glicerolu, Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate, Olej z pestek winogron, Ekstrakt ze skrzypu polnego, Wosk pszczeli, Alkohol cetylowy, Alkohol benzylowy, Guma ksantanowa, Kwas dehydrooctowy, Olejek z drzewa herbacianego

Czyli upraszczając i podsumowywując: mamy tu bazę emolientową, korund oraz ekstrakty roślinne. Syveco ma w ofercie jeszcze peeling wygładzający, w którym z uwagi na większy udział olejów od innych emolientów, pojawia się łagodny detergent Lauryl Glucoside. Myślę, że nie byłby on w takim otoczeniu szczególnie szkodliwy, jednak pozostałam przy wersji ze skrzypem polnym.

Jak widzicie, skład jest prosty i obiecujący. Problem polega na tym, że produkt kosztuje ok. 20 złotych, a pojemność nie jest zawrotna. Dzięki inwencji własnej spokojnie stworzymy bardzo podobny peeling, za to za o wiele mniejsze pieniądze. 

Czym jest w ogóle korund?. Na pierwszy rzut ucha nazwa może nie brzmieć znajomo. Korund to minerał, który ma zastosowanie jako materiał zdobniczy i jubilerski, a ze względu na swoją wysoką twardość także jako materiał ścierny i polerski. W kosmetyce używamy korundu mikrokrystalicznego, mikronizowanego (są różne wielkości, 100, 125, 300 mikronów). Zależnie od naszych potrzeb możemy wybrać odpowiedni stopień mikronizacji do domowej mikrodermabrazji twarzy (100, 125 mikronów) lub peelingu ciała (300 mikronów). Jako półprodukt kupimy go np. w EcoSpa lub ZSK. To co właśnie jest świetne, to to że sami dawkujemy sobie korund do bazy, dzięki czemu może powstać peeling bardzo zagęszczony, a tym samym bardziej skuteczny.

Mnie do peelingu twarzy najbardziej odpowiada korund 125- i 300- mikronowy (wymieszane w proporcji korzystniejszej dla 125-). 100 mikronów to dla mnie zbyt duża drobnica, ale to wszystko zależy od preferencji i potrzeb skóry. 300 mikronów to odpowiednik peelingu gruboziarnistego - raczej nie jest polecany do twarzy, ale ja kieruję się zapotrzebowania skóry, a nie etykietą. Tak więc decyzją należy do Was.

Korund jest to produkt bardzo tani. Na EcoSpa kosztuje 5 zł za 100g, które wystarczą Wam na wieki, jest to ogromna ilość  i można podzielić się spokojnie z koleżanką albo nawet dwiema. Niebezpieczeństwo jest takie, że jeśli raz spróbujecie zrobić peeling za pomocą korundu, nie wrócicie do niczego innego. Tak więc, proszę, uważajcie.

OK, mamy korund, przechodzimy do bazy emolientowej lub ogólnie bazy. Bo bazą nie muszą być emolienty! Może to być kwas hialuronowy, gliceryna. Przepisów i pomysłów może być mnóstwo, w tym celu zapraszam do lektury blogosfery. Tutaj skupimy się na bazie emolientowej. Przykładowo:
- można wymieszać dowolny, sprzyjający cerze olej z korundem - i już!
- może to być krem do twarzy o dobrym składzie (jeśli chcecie, aby do złudzenia przypominał peeling Sylveco, możecie użyć kremu do ciała dla dzieci z tej firmy)
- może to być maseczka o dobrym składzie


Ja swój peeling tworzę z:
- maseczki "Bania Agafii" z białą glinką lub dowolnej innej (a nawet, jak widać na zdjęciach, z rozgrzewającej maski do ciała, ma bardzo fajny skład). Chodzi o to, że te maseczki mają świetne, naturalne składy, a za niewielką cenę dostajemy całą wielką tubkę produktu.
- korund 125 i 300 mikronów
- opcjonalnie: kilku kropli np. oleju migdałowego lub olejków eterycznych: pichtowego, lawendowego...
- słoiczka (mój jest szklany, EcoSpa)

Proporcje to kwestia indywidualna. Na zdjęciu mam łącznie 5 płaskich łyżeczek korundu. Jak zawsze przy mieszaniu gotowych kosmetyków musicie pamiętać o dacie ważności każdego produktu z osobna.

Pozdrawiam, Lax

PS Dziękuję, że nadal tu zaglądacie :) Co jakiś czas z pewnością będzie się tu coś pojawiać :)





07 lutego, 2016

Mycie włosów mąką gryczaną



Uf! Po styczniowych eksperymentach z mąką gryczaną jestem chwilowo zniechęcona do robienia szamponów na bazie mąk i na razie zmieniam pielęgnację bardziej konwencjonalną. W międzyczasie, po dwóch latach wtajemniczania we włosowe tematy, znalazłam pierwszy olej, po którym włosy wyglądają tak, jak je po tym zabiegu opisuje blogosfera: są naprawdę miękkie, gładkie, błyszczące i nie puszą się tak mocno (jak to włosy typu wsc potrafią). I nie są to okrągłe słowa, tylko namacalny efekt, czyli tzw. efekt wow. Muszę powiedzieć, że chociaż jestem zwolenniczką zabiegu olejowania włosów, to do tej pory traktowałam oleje jako substancje impregnujące włosy, natomiast nie wpływające na ich organiczną kondycję. Włosy same z siebie nie były jakieś lepsze, piękniejsze, tylko np. dzięki otaczającej funkcji oleju mogłam delikatnie umyć końcówki i powstrzymać ich przesuszanie czy rozdwajanie. Pamiętam, że jeszcze dwa lata temu mając krótsze włosy niż teraz, kompletnie nie mogłam ich rozczesać, włosy haczyły o siebie i tworzyły trudne do rozplątania pętelki. Obecnie rozczesuję włosy grzebieniem z ciasno rozstawionymi zębami (tutaj nawet uchwycony jest taki moment :D), a ostatnio miałam problem z ich rozczesaniem, kiedy specjalnie na potrzeby bloga umyłam włosy zasadową Isaną Urea (post). W mojej opinii to właśnie duet szampon no-poo + olejowanie pozwalają mi obcinać włosy raz w roku.

Tym cudownym olejem jest niebieski Babydream Pflegeol, czyli coś, co wcale nie ukrywało się po kątach ;P Dopiero teraz się na niego natknęłam, ale osobiście nie widzę jakiegoś sensownego uzasadnienia, dlaczego akurat on zrobił efekt wow na moich włosach. Być może dlatego, że chyba jako jedyna mieszanka olejków zawiera dwa emolienty tłuste (Cetearyl Isononanoate, Caprylic/Capric Triglyceride), które mogłyby lepiej zmiękczać włosy niż oleje - ale to tylko moje domysły.

Znalazłam też naprawdę fajną odżywkę do mycia włosów (Nivea Volume Sensation), tak więc od tygodnia dzięki temu zestawowi cieszę się nieustannym efektem wow, i na razie niech tak zostanie. Następną do testów wybrałam sobie mąkę ryżową i wodę ryżową.

Ale wracamy do mąki gryczanej!

Nie pobiła szamponu z mąki żytniej, za to ma w jednej kategorii znaczną przewagę. Tworzy z wodą o wiele lepszą do współpracy emulsję, jest bardziej śliska, zwarta i plastyczna, dzięki czemu bardzo prosto nakłada się ją na skórę głowy i emulguje.

Przepis wygląda tak:

  • 4 czubate łyżki mąki
  • ciepła woda w ilości orientacyjnej
Mieszaniem doprowadzamy do powstania gładkiej pasty (bez grudek!). Ja swoją porcję czasem odkładałam na kwadrans, żeby mąka "puściła" do wody i wytworzył się śluz - rzeczywiście wtedy lepiej się tym operuje. Szampon nakładamy tylko na skórę głowy i starannie emulgujemy, po 2 minutach masażu przeciągamy szampon w dół włosów i spłukujemy. Grudki raczej nie zostają, ale to też zależy jak dobrze domieloną macie mąkę.

Sama w sobie bardzo dobrze myje włosy, tylko że w moim przypadku nie do końca się sprawdziła. Myślę, że byłaby lepsza do niskoporowatych włosów, takich które ciężko domyć łagodnymi środkami i są oporne na obciążenie. Moje włosy były po niej szorstkie i potrzebowały jakiegokolwiek dociążenia, czy to maską czy olejkiem na sucho. Pierwsze zdjęcie z lampą i po ślimaku, a drugie jeszcze wyprostowane i z doświetleniem. Na końcówkach widać takie ogólne sfatygowanie.



Piszcie jeśli próbowałyście innych mąk do mycia :) W następnym wpisie będę chciała Wam koniecznie pokazać, jak fajnie działa Nivea Volume, a także pisze się kolejny artykuł do cyklu Historia Pielęgnacji :)

Dajcie znać, co Was w kwestii no-poo i do zobaczenia (mam nadzieję) niedługo!

04 lutego, 2016

Niemoc monopolisty... O zaopatrzeniu w suszarki do włosów w PRLu



Cześć dziewczyny, miałam wstawić dzisiaj post o myciu włosów mąką gryczaną, gdyż przez cały styczeń wyrobiłam sobie już opinię na jej temat - wyrabiałam, wyrabiałam, aż w końcu nie chciało mi się fotografować efektu na włosach. Myślę, że post pojawi się jako niedziela dla włosów, więc spodziewajcie się go pod koniec tygodnia :)

Tymczasem mały przerywnik dołączający do cyklu Historia Pielęgnacji. W niedzielę sprzątałyśmy z babcią jej narożny regalik, który znajduje się na widoku i jest jak najbardziej w użytku, a mimo to na najniższej półce leżał stos gazet z przełomu 1989/1980 - i to jakby od tamtej pory nie ruszany, co nie najlepiej świadczy o mojej babci :D Przez jakieś trzy godziny oglądałyśmy jej starocie, ulubiony "Przekrój" i "Kobietę i życie". Było bardzo miło i serdecznie polecam wam taką chwilę z dziadkami, podczas której mogą przy wnukach powspominać lata młodości.

W jednym egzemplarzu "Kobiety i życia" wypatrzyłam artykuł Natalii Iwaszkiewicz, w którym chyba cała redakcja pozwoliła sobie poutyskiwać na niedobór tak ułatwiającego kobiece życie urządzenia, jakim jest suszarka do włosów. Dzisiaj należy do podstawowego wyposażenia każdego domu, w którym mieszka choć jedna kobieta (choć w czasach studenckich bywało i tak, że to ja pożyczałam suszarkę do moich męskich współlokatorów :)). Natomiast pod koniec lat 80. brak suszarek stanowił całkiem spory problem. Wiem, że część włosomaniaczek daje włosom schnąć naturalnie, ale myślę sobie też, że co innego mieć nieużywaną suszarkę w łazience, a co innego z konieczności planować przebieg całego dnia w taki sposób, by zimowym rankiem włosy były świeże i zupełnie suche.
O niedoborach i braku dewiz na surowce kosmetyczne pisałam Wam w artykule "Pachnące kłopoty Polleny-URODY". W przypadku suszarek największy problem stanowił brak możliwości produkcji silniczków. Ponadto wyprodukowane partie towaru musiały zostać uszczuplone, przez przymusowy eksport suszarek do innych krajów należących do ZSRR lub satelickich, w tym wypadku Bułgarii.

Na dole dołączam skan artykułu, a poniżej fragment opisujący perypetie przedsiębiorstwa "Polam-Farel" (od tej nazwy powstało określenie "farelka"; obecnie działa jako Philips Lighting Poland S.A. Oddział w Kętrzynie).

Do wyboru, do koloru 
"Ongiś na półkach sklepowych leżały suszarki do włosów. Było ich pod dostatkiem, do wyboru, do koloru. Od kilku lat pojawiają się na rynku z rzadka: czasem je gdzieś dowiozą, rzucą znienacka. Kto pierwszy wówczas, ten lepszy. Reszta odchodzi od lady z kwitkiem. 
Gdzie się podziały suszarki? Jedynym ich producentem w kraju są Zakłady Sprzętu Oświetleniowego "Polam-Farel" w Kętrzynie. Hanna Rekosz, zastępca dyrektora do spraw ekonomicznych tej fabryki przyznaje:
- Produkujemy trzykrotnie mniej suszarek do włosów niż przed ośmiu laty.
Powód? Po prostu nie ma armat... innymi słowy brakuje silników małej mocy, których jedynym z kolei producentem jest sosnowiecka "Silma". I tak koło się zamyka.
Jeszcze w 1980r. kętrzyński "Farel" wytwarzał 1 200 tys. suszarek rocznie. I to w zupełności pokrywało krajowe zaopatrzenie. Obecnie ledwo 380tys. sztuk, z czego w dodatku trzeba 25 tys. wysłać do Bułgarii, żeby wywiązać się z podpisanych kiedyś zobowiązań rządowych. To co pozostaje wsiąka w wygłodzony rynek bez śladu. Cztery, pięć razy tyle można ostrożnie, jak szacuje handel, sprzedać od ręki.
Gdyby nie ów dotkliwy brak silniczków, "Farel" mógłby od razu wytwarzać trzy razy więcej suszarek. Technicznie jest bowiem do tego przygotowany, dysponuje czterema taśmami produkcyjnymi. Z powodów o których wyżej pracuje tylko jedna."

Będzie to wyrób w europejskiej klasie...
 
"Inżynierowie myślą także o naszych skołowanych i często niedosuszonych głowach. Otóż w pierwszym kwartale tego roku rozpoczęto produkcję nowej suszarki (model SR 16 - przyp. moje). Będzie to wyrób w europejskiej klasie. Nieporównanie ładniejsza niż znane nam dotąd suszarki kętrzyńskie. To jest zasługa najlepszych bodaj w Polsce projektantów przemysłowych: ojca i syna Rutkowskich prowadzących od kilku lat swoją słynną "Formę".
SR-16, bo taki jest fabryczny symbol nowej suszarki, będzie jakościowo dużo lepsza od swoich poprzedniczek. Zmodernizowany silnik zapewnia jej czterokrotnie silniejszą moc. Najlepiej to zilustrować tak: tradycyjną suszarką suszyliśmy włosy około 20 minut. SR-16 skróci to zajęcie do 5 minut." 

Ruszyć na podbój Europy
 
"Kętrzyńscy konstruktorzy zapowiadają również nowy zestaw od pielęgnacji włosów  SRN-19 o mocy 800W, z bardzo wygodnym w użyciu tak zwanym obrotowym sznurem. Czasami takie cudo widzimy w rękach fryzjerek - jak dotąd były to suszarki zagraniczne.
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie - skąd Farel zdobędzie silniki do nowych typów suszarek, biorąc pod uwagę niemoc monopolisty, czyli sosnowieckiej "Silmy"? Otóż kętrzyński Farel nawiążał kontakty z producentami silniczków w Hongkongu. Żeby robić z nimi interesy trzeba było stanąć do przetargu walutowego w Warszawie. Ten wysiłek i pewne wkalkulowane weń ryzyko powinno się stokrotnie opłacić. W tym roku Kętrzyn chce wyprodukować 75 tys. tych nowoczesnych suszarek, rozeznać rynek krajowy a jak wszystko dobrze pójdzie ruszyć potem na podbój Europy. No i bardzo dobrze."
Artykuł pochodzi z pisma "Kobieta i życie" z rocznika bodaj 1988, autor: Natalia Iwaszkiewicz


06 stycznia, 2016

Higiena kobiet polskich na przełomie XIX i XXw. - na podstawie artykułu Moniki Nawrot-Borowskiej w "Nowinach Lekarskich"




"Niezawodną jest rzeczą, że kosmetyki nie pomagają, lecz psują płeć"

Wracamy do cyklu Historia Pielęgnacji. Mimo obfitości materiałów (na których poszukiwania, o ironio, nadal poświęcam sporo czasu) brakuje mi chwili, żeby te informacje czytelnie zintegrować i stworzyć post. Od dawna na pulpicie zalegał mi bardzo ciekawy artykuł naukowy z "Nowin Lekarskich" napisany przez panią Monikę Nawrot-Borowską z Instytutu Pedagogiki UKW w Bydgoszczy; autorka na podstawie lektury blisko 100 poradników dotyczących higieny i lecznictwa stworzyła podsumowanie obowiązujących wówczas zaleceń i metod dbania o zdrowie kobiety jak i członków jej rodziny (nawiasem mówiąc funkcja piastunki ogniska domowego obejmowała także opiekę medyczną; dobrze świadczy o tym tytuł kultowego poradnika z tamtego okresu "Kobieta lekarką domową: podręcznik lekarski do pielęgnowania zdrowia i lecznictwa w rodzinie z szczególnem uwzględnieniem chorób kobiecych i dziecięcych, położnictwa i pielęgnowania dzieci" Anny Fisher Duckelmann). Z artykułu wyciągnęłam kilkanaście smaczków kosmetycznych z dziedziny nazywanej tutaj higieną piękności - jednak autorka ratuje od zapomnienia różnorodne zagadnienia (jak wybrać akuszerkę, pielęgnować obłożnie chorych, litanię przestróg np. przed używaniem welonów, które psują wzrok), dlatego w wolnej chwili przeczytajcie go w całości, można to zrobić tutaj.


Pielęgnacja cery i skóry

Zasady pielęgnacji cery zależały od jej rodzaju. Delikatnej i suchej skóry nie należało myć mydłem, chyba że glicerynowym, a najlepiej używać namoczonej kromki pszennego chleba lub odwaru z otrąb pszennych. Tradycja mycia cery otrębami lub płatkami owsianymi przetrwała do czasów PRLu, Jako środek delikatnie oczyszczający polecała je m.in. Maria Kędra. Dodatkowo można było zastosować mączkę ryżową, otręby migdałowe lub mleczko migdałowe. W celu odżywienia i natłuszczenia skóry zalecano maseczki ze świeżej śmietany. Do mycia konieczna była wodą miękka: rzeczna lub deszczówka.


Pielęgnacja włosów

W kwestii pielęgnacji włosów powtarza się schemat rytuałów, które stosowały również Amerykanki na przełomie wieków (poruszałam tę kwestię w artykule "The New York Times, 1908r.: Jak myć włosy? Raz na kwartę"), czyli: mycie, masaż skóry głowy i szczotkowanie. Nie ma tutaj wielkiej różnicy w radach dotyczących częstotliwości mycia. W tamtym okresie włosy myło się tylko raz w miesiącu, przy przetłuszczających się włosach co tydzień. W PRLu ten okres skrócił się odpowiednio do 2 tygodni przy włosach normalnych i raz na tydzień przy włosach przetłuszczających się. Jak jest współcześnie, same wiecie - bardzo wiele kobiet myje włosy codziennie, bo następnego dnia są po prostu brudne. 

Kąpiel oczu...
Nie mam pojęcia co mogło mieć wpływ na pogłębienie przetłuszczania się naszych głów; nie przekonuje mnie ani decydujący wpływ odmiennego trybu życia i diety czy inne (gorsze?) warunki środowiskowe. Umiarkowanie przekonuje mnie fakt, iż przy rzadszym myciu włosów detergentami praca gruczołów łojowych się reorganizuje (choć jest to prawda, u części dziewczyn taki związek ma miejsce). Na dzień dzisiejszy stoję na stanowisku, iż znaczący wpływ mógł mieć sposób higieny człowieka z perspektywy rozwojowej, czyli rytuały mycia ciała i włosów, z jakimi miał do czynienia od początku swojego życia. Jeśli dobrze urodzona dziewczynka mieszkająca na terenie cesarstwa Austro-Węgierskiego od pierwszych dni swojego życia miała pielęgnowaną główkę żółtkiem jaja z częstotliwością raz na miesiąc (vide przykład cesarzowej Elżbiety Bawarskiej), łatwo sobie wyobrazić, że gruczoły łojowe dostroiły swoją czynność do skóry z nienaruszaną codziennie warstwą hydrolipidową. Współczesne niemowlęta są myte rumiankowym szamponem Johnson's&Johnson's, którego producent od wielu, wielu lat dba o łatkę jedynego łagodnego szamponu dla dzieci (hasło "No more tears" to majstersztyk. Być może szampon rzeczywiście jest mało alergizujący, ale SLS to silny detergent). 

Wracając do dziewiętnastowiecznych zasad pielęgnacji włosów: stosowano ciepłą wodę z płatkami mydła lub właśnie żółtko jaja, można było dodać też olejku rozmarynowego. Polecano płukanki rumowe (Elżbieta Bawarska płukała włosy w koniaku).

Pozostałe ciekawostki

- do depilacji owłosienia na twarzy używano specjalnie przygotowywanego plastra, na który składała się szmatka pokryta szewską smołą; gdy smoła zaschła, odrywało się ją razem z uwięzionymi włosami,
- do wieczornego mycia zębów polecano napar szałwiowy zmieszany ze zmieloną białą kredą, płatkami mydła i olejkiem miętowym,
- miejsca intymne obmywano codziennie samą wodą; w czasie miesiączki kobiety stosowały "przepaski periodyczne z poduszeczkami" ;)



Na koniec prawidła higieniczne Klementyny z Tańskich Hofmannowej: 


"Pewny porządek i prostota w życiu są zasadami. W pracy, w zabawie, w poruszeniu ciała, w jedzeniu, napoju, spaniu – we wszystkim trzeba mieć umiarkowanie. Niech Ci proste potrawy najlepiej smakują, strzeż się wszystkich mocnych trunków, słodyczy, cukrów jak najmniej używaj!
Bez szkodliwych pachnideł, szczególniej piżma, łatwo obejść się możesz; niech Twój ubiór będzie tak niewyszukany, jak cały sposób życia Twego. Przyzwyczajaj się do znoszenia niewygód.
Nie odrzucaj przycięższych cokolwiek robót, bo te siły wzmacniają, strzeż się zbytniego ciepła w ubiorze Twoim, mieszkaniu i pościeli, nie bój się słoty, zimna i niepogody. Świeże powietrze i umiarkowane poruszenie utrzymują nas także w zdrowiu. Strzeż się gnuśnej opieszałości, nieczynności, trudnij się, chodź, biegaj, ile możesz”.


Fotosy z filmu "Lalka" (1968r.), archiwum Filmoteki Narodowej.
Rycina z "Kobiety lekarki domowej"

02 stycznia, 2016

Ndw: Mycie włosów Kallosem Keratin


Dzisiaj w sumie coś mało no-poowego i jeśli ktoś czyta bloga od początku, nic go w tym poście nie zaskoczy. Tak jak pisałam w poprzednim wpisie, musiałam zrezygnować z regularnego mycia włosów maskami, robię to teraz średnio raz na tydzień a w pozostałe dni używam nieśmiertelnego szamponu z mąki żytniej lub jajka.

Kiedyś myślałam, że to mało możliwe - ale osobiście przekonałam się, że rodzaj maski tej samej firmy może dawać przy myciu zupełnie inny efekt. Tak jak bardzo lubię Kallosy do mycia włosów (wysoki stopień mycia, współpraca z olejami, możliwość tuningowania, cena), tak teraz mogę wskazać, który rodzaj będzie się dogadywał z moimi włosami, a który je spuszy. Na razie nie współpracują: Latte, Color (choć początkowo oba mi nawet pasowały) oraz Banana. Za to bardzo, bardzo lubię Pro-Tox i Keratin. Dzisiaj tego drugiego użyłam w Niedzieli dla włosów.

A wyglądało to tak: najpierw naolejowałam całe włosy olejkiem sosnowym z Baikal Herbals (którego używam również do ocm; dodałam do niego trochę olejku pichtowego), potem zabezpieczyłam końcówki którymś serum silikonowym. Pół godziny później umyłam całe włosy Kallosem Keratin mniej więcej w taki sposób. Teraz kiedy widać, że końcówki trzeba podciąć ten trick z silikonem naprawdę bardzo mi służy. Co do cięcia, to zdecyduję się na nie kiedy mróz trochę ustąpi. Pisałam już, że podcinanie odsłania zdrowsze partie końcówek i póki się nie sypie i nie wali, warto trochę poczekać z obcięciem przynajmniej do łagodniejszej pory roku - to oczywiście moje podejście w tej kwestii :)



Zdjęcia są z lampą, więc nie roszczą sobie prawa do oddania obiektywnego stanu włosów - z perspektywy palpacyjnej są miękkie a i z wyglądu w lustrze w świetle dziennym bardzo mi się podobają. Obecnie moją bolączką są suche włosy obrysowe - widać je na zdjęciach. Nie wiem, czy kiedykolwiek się z nimi uporam. Jak rozumiecie, tutaj ścięcie nie wchodzi w grę, bo taka fryzura po prostu nie istnieje ;)

Miło mi, że pomimo rzadkich aktualizacji czytacie mnie i dyskutujecie w komentarzach. Pozdrawiam i do zobaczenia niedługo :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...