15 grudnia, 2015

Miszmasz: kiedy wysokopory zdrowieją, lista najłagodniejszych szamponów + przepis na szampon emolientowy


Myślałam, żeby użyć słowa przepraszam za moją długą nieobecność, ale nie mogę tego zrobić. Stety lub niestety po mojej początkowej dużej aktywności postowej nastąpił czas stopniowego rozrzedzania ilości wpisów, aż doszliśmy do momentu, kiedy publikuję jeden post na miesiąc lub dwa. I to jest jak sądzę taka ilość, która się unormowała i przyjęła i jest obecnie najwygodniejsza dla mnie. Większość blogów ma regularne wpisy >1 na tydzień, ale są też takie, które autorki aktualizują o wiele rzadziej i to też jakoś wgryzło się już w charakter tych blogów. To będzie właśnie takie miejsce. Obecnie zaczęłam nową, bardzo stresującą pracę (mimo to ją kocham) i ze zgrozą przyznaję, że jakby bez żalu i z konieczności uprościłam pielęgnację włosów, a w niektóre tygodnie zupełnie jej zaniechałam. Biorąc pod uwagę, że moje kombinacje z naturalnymi szamponami zajmują sporo czasu, musiałam uprościć poranne mycie.

Pierwsza rzecz to taka, że mniej więcej począwszy od okresu czapkowego powrócił mój problem z przetłuszczającymi się włosami, co poskutkowało tym, że obecnie zamiast co trzeci dzień, muszę myć je codziennie. Przez ostatnie dwa, trzy miesiące myłam je praktycznie tylko maskami (Kallosem Cherry, Blueberry i Protox - jedyne Kallosy po których włosy wyglądają ładnie, w przeciwieństwie do Banany i Latte). Zdarzyło mi się dwa razy sięgnąć po Barwę. Za pierwszym razem nie było przesuszu, za drugim wyszłam już z miotełką. 

W tym czasie coś w moich włosach się zmieniło. O Bluberry i Protoxie miałam dobre zdanie już w wakacje, kiedy się w nie zaopatrzyłam. Z tego względu Kallosy towarzyszyły mi na co dzień w okresie jesiennym. W połowie listopada zauważyłam, że coś się dzieje - ale gdy kilka razy pod rząd nie mogłam domyć włosów Protoxem, kompletnie zgłupiałam. Na blogu często piszę, że włosy z natury wysokoporowate i suche kochają mycie maskami, a tu na własnej skórze przekonałam się, że ta sympatia może przeminąć. Wtedy właśnie sięgnęłam po zielony rypacz Barwy.

Co się wtedy zadziało? Otóż doszłam chyba do takiego momentu w pielęgnacji wysokoporowatych włosów, w którym mycie odżywką zaczyna je po prostu obciążać. Oczywiście jak najlepiej świadczy to wtedy o kondycji włosów - były stale natłuszczane i nawilżane, dzięki czemu przestały być przesuszone. Mowa oczywiście o najmłodszych partiach włosów (jakieś 5-10 cm od nasady - to dlatego dają się obciążać odżywkami); u mnie dolne partie nadal są suche. Czekam jednak na obcięcie dopiero po zimie, bo w innym wypadku gęste końcówki z powrotem się zniszczą.

OK, wszystko to doprowadziło do tego, że w zasadzie już od jutra muszę wrócić do żółtek i mąki żytniej. Po drodze jednak zrobiłam własny szampon emolientowy, o którym chciałabym Wam napisać (na koniec postu).

Ponadto to jest też świetny pretekst, żeby zaprezentować listę łagodnych szamponów. Obecnie bowiem zamierzam się w jeden awaryjny zaopatrzyć, gdyż rano nie mogę ryzykować, gdy zabraknie +10 minut na kogel-mogel. Ja doskonale wiem, że takich list na blogach jest tysiące (w zasadzie na każdym). Ale ta będzie inna, bo pokażę Wam propozycje tylko bardzo łagodnych szamponów (nie będzie tu, Johnson's Baby czy Facelle - na mojej skali to są właśnie mocne szampony [dla niskoporowatych może być inaczej, więc baczcie na to, że inaczej myje się włosy wysokoporowate a inaczej niskoporowate]). Nie bądźcie zaskoczeni, że na liście znajdą się też produkty, które nie są szamponami. ;)


Lista naprawdę łagodnych szamponów

dla metody no-poo

1. płyn do kąpieli dla mam Babydream
skład: Aqua, Glycine Soja (Soybean) Oil, Sorbitol, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoamphoacetate, Cocamidopropyl Hydroxysultaine, Parfum, Sodium Chloride, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Glycerin, Whey Protein, Lactose, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Polyglyceryl - 10 Laurate, Polyglyceryl - 2 Laurate, Glyceryl Caprate, Xanthan Gum, Tocopherol, Citric Acid.
Co stanowi o łagodności? Kompozycja olei, a jeden tuż po wodzie, plus bardzo łagodna baza detergentowa. Ten szampon naprawdę nieźle myje (nawet ciężkie olejowanie), ale ze względu na dominującą emolientową bazę nie obdziera włosów. To osobiście nie jest mój faworyt, ale może Wam podpasować.

2. Low-shampoo, Yver Rocher
skład: Aqua, Stearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Lauryl Glucoside, Behentrimonium Chloride, Crataegus Monogyna Flower Extract, Isopropyl Alcohol, Glycerin, Sodium Benzoate, Citric Acid, Panthenol, Parfum/Fragrance, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Ethylhexyl Salicylate, Tocopherol, Glycine Soja (Soy-Bean) Oil, Potassium Sorbate
Tak samo jak wyżej, tylko że ten produkt jest trochę łagodniejszy w działaniu, co ma odzwierciedlenie w składzie. Osobiście bardzo go lubię. Pisałam o nim w tym poście.

3. Orientana, szampon Jaśmin i Migdał

skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Palm Kernel/Coco Glucoside, Emblica Officinalis Fruit Powder, Cocamidopropyl Betaine, Glyceryl Oleate, Sapindus Mukurossi Fruit Powder, Sodium Cocoyl Glutamate, Rosa Damascena Flower Oil, Glycerin, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Sodium PCA, Hydrolyzed Wheat Protein, Oryza Sativa Bran Oil, Acacia Concinna Fruit Powder, Symplocos Racemosa Bark Extract, Sepicontrol A5, Polyquaternium 10, Cymbopogon Schoenanthus, Oramix Ns, Hydrolyzed Sweet Almond Protein, Menthol, Xanthan Gum, Zingiber Officinale Oil, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate (tutaj akurat macie skład wersji imbirowej)
Chociaż na pierwszy rzut oka ten szampon powinien być dosyć mocny, empirycznie się to u mnie nie potwierdza. Moje włosy uwielbiają ten szampon, nie potrzebuję używać po nim odżywki (i chyba jest to jakaś stała właściwość, bo takie same wrażenia miała m.in. Alina) i dodatkowo pięknie błyszczą.

(Wstyd mi, na razie tyle, bo totalna izolacja od włosowego światka spowodowała, że produkty wypadły mi z głowy :d)

Przepis na szampon emolientowy
- łyżeczka  Barwy
- cztery łyżeczki maski emolientowej (np. Kallos Protox)
- łyżeczka hydrolatu / toniku do rozcieńczenia spienienia


Wstrząsnąć, zmieszać, stosować. Daje bardzo fajne efekty właśnie w przypadku, gdy mycie odżywką zaczyna obciążać, a ostre szampony nie wchodzą w grę.

+ Zrób sobie sama łagodny szampon (dalej polecam tą opcję, był już o tym post)
- łyżeczka średniołagodnego szampony (tutaj właśnie wchodzi Babydream, Facelle, Naturvital, Natura Siberica)
- łyżeczka lekkiego olejku

Wymieszać łyżeczką, stosować. Ja w sumie rozcieram taką emulsję na dłoni tuż przed myciem, nie robię porcji na zapas. Piszę o tym, bo włoski są po tym baardzo miękkie! Warto spróbować.

O, takie są moje sposoby radzenia sobie ze zdrową, skłonną do obciążenia nasadą włosów.

Zdjęć brak, bo jestem w strasznym zawirowaniu. Na pewno zobaczymy się na dłużej w Święta, pokażę Wam, co i ile wyhodowałam.


Pozdrawiam :)





30 października, 2015

Szampon shikakai z Hesha




Postanowiłam, że zanim powieszę post o technice mycia włosów ziołami ajurwedyjskimi, po kolei pokażę Wam efekty, jakie daje każdy ziołowy proszek. W poprzednim poście była to reetha, dzisiaj pokażę Wam włosy po shikakai.

Jak widzicie na zdjęciu, używam shikakai paczkowanego przez Hesha, ale produkt ten ma też Khadi i być może jeszcze inne firmy. Jestem wierna Heshowi, ponieważ na allegro 100 gramową paczuszkę można dostać już za ok. 8 złotych, natomiast Khadi sprzedaje 150g za ok. 30 złotych. Biorąc pod uwagę, iż nie jest to produkt wydajny, warto zamówić najtańszą opcję od razu po kilka opakowań (jeśli tak jak ja na codzień korzystacie z shikakai czy rithy).


Dlaczego shikakai myje?

Shikakai to nazwa dla proszku powstałego ze zmielenia orzechów rośliny  Acacia concinna. Orzechy zawierają saponiny, czyli naturalne surfaktanty odpowiadające za efekt myjący (tak samo jak korzeń mydlicy, reetha oraz wiele innych surowców roślinych).


Jakie właściwości ma shikakai?

Przede wszystkim ma naprawdę silny potencjał myjący, według mnie znacznie silniejszy niż reetha. Oczywiście pod tym względem ustępuje tradycyjnym szamponom i nadal znajduje się w kategorii łagodnych środków myjących. Jeżeli jakikolwiek naturalny składnik myjący sprawiał Wam kłopot i nie domywał włosów lub jeszcze nie sięgaliście po takie składniki i obawiacie się tłustych włosów, warto zacząć od shikakai. Choć z drugiej strony myślę, że jak na pierwszy raz to jest to również trochę upierdliwy składnik, bardziej niż choćby reetha. Uważam, że jest troszkę mniej wydajny a sama papka gorzej współpracuje z włosami. Z drugiej strony pasta z shikakai tworzy naturalny peeling, który można wykonać na skórze głowy.

A tym bardziej, że według ajurwedy shikakai ma właściwości przeciwłupieżowe. Dodatkowo ma wzmacniać cebulki włosów i promować wzrost nowych. Czy tak jest naprawdę - nie mogę ocenić, gdyż tropienie baby hair to dla mnie zbyt wysoki stopień wtajemniczenia. Natomiast mogę potwierdzić, że:

- shikakai świetnie współpracuje z zabiegiem olejowania; można sobie pofolgować z ilością oleju
- nie plącze włosów, wręcz przeciwnie, ułatwia rozczesywanie
- nadaje się do wykonania peelingu skóry głowy, jeśli ktoś takiego zabiegu potrzebuje
- nie daje efektu skrzypiących włosów vide nie tworzy siana
(- i pięknie pachnie, tak ostro i dramatycznie, ale tutaj pewnie nikt się ze mną nie zgodzi :D)


Technika mycia

Na moje włosy za łopatki stosuję 3-4 łyżki shikakai i na oko mieszam z ciepłą wodą. Konsystencję należy sobie wedle upodobań wypośrodkować, omijając stan zbyt rzadki i zbyt gęsty.

Tutaj technika jest ważna: pastę nanosimy powoli opuszkami paców i wcieramy w skórę głowy (tak samo jak wcierkę). Staramy się nanieść shikakai na każdy rejon skalpu. Następnie wykonujemy dokładny masaż i powoli przesuwamy dłońmi pastę wzdłuż włosów. Na tym etapie często opłukuję włosy wodą, tak żeby rozrzedzić pastę i ułatwić jej migrację ku końcom włosów.

Można również przetrzymać shikakai 10-15 minut na skórze głowy i dopiero potem spłukać, szczególnie polecam tę opcję przy obfitym olejowaniu :-)

Uważajcie, żeby shikakai nie dostało się do oczu, gdyż może je podrażnić!


Efekty

Tym razem bardziej zaangażowałam się w proces fotografowania. Na niektórych zdjęciach efekt po koczku ślimaczku a na innych po rozczesaniu.

Na początek zdjęcie bez lampy:


Oraz dwa z lampą:



Do sprawdzenia mamy jeszcze korzeń juki i mieszankę Heenarę.

Pozdrawiam :)

07 października, 2015

Przełom w mojej pielęgnacji: włosy Wysokoporowate z natury, Suche, Cienkie (WSC)


Dzisiejszego posta bardzo chciałabym przeczytać półtora roku temu, kiedy trafiłam do internetu z włosowymi problemami. Minęło wiele, wiele godzin blogowych lektur i własnych eksperymentów, zanim poznałam strukturę moich włosów i w efekcie udało mi się dobrać im pielęgnację.

Doszłam do wniosku, że pewne prawidłowości dotyczą włosów właśnie mojego typu. Dziś przeczytacie trochę uogólnień i uproszczeń, moja typologia na pewno nie jest doskonała, więc jeśli macie jakieś własne doświadczenia i uwagi, chętnie je przeczytam. Post ten zaczęłam pisać jeszcze w lipcu, a publikuję go dopiero teraz, gdyż wreszcie skompletowałam dokumentację fotograficzną. Nie wyobrażałam sobie tego posta bez pokazania Wam, jak zachowują się włosy przy kilku wariantach mycia, sądzę, że zdjęcia naprawdę fajnie oddają charakter włosów z natury wysokoporowatych i suchych.

 OK, teraz czas w skrócie wyjaśnić czym się charakteryzują włosy typu WSC?

(1) są wysokoporowate z natury. Przez jakiś czas łudziłam się, że skoro nigdy ich nie farbowałam i nie prostowałam, to na pewno są niskoporowate. Dziś już wiem, że nie są i co gorsza, nigdy nie będą. Są to włosy, których struktura jest pełna ubytków i nierówności. Takie włosy są bardzo spuszone tuż po myciu (i w ogóle po kontakcie z wodą). Puch mija wieczorem i/lub po umiejętnie zebranym koczku i wygładzeniu emolientami. Wierzchnia warstwa włosów żyje swoim skręconym życiem. WSC mają też często zdolność do układania się w różnej intensywności fale. Niebywale łatwo się odkształcają. Mam wrażenie, że nadanie im fal za pomocą ślimaczka lub jakiejkolwiek innej metody jest jedynym sposobem, aby wyglądały dobrze. Zdefiniowanie ich skrętu to jedyna słuszna metoda wychowawcza. Gdy są zupełnie proste, puszą się i wyglądają na suche. Pogodziłam się, że nie ma możliwości zmiany ich porowatości. Nowe włosy, które wyrastają z głowy również są porowate. Schną błyskawicznie.
(2) są suche. Ponieważ łuski ze względu na wysokoporowatość są bardzo odchylone, łatwo oddają wilgoć. Z tej cechy wynika kilka innych: większa łamliwość, skłonność do puchu. Suche włosy baaardzo często wyglądają na włosy zniszczone mechanicznie. Często bywa tak, że szampony źle wpływają na ich stan, niszcząc ochronną warstwę hydrolipidową. Lubią delikatne mycie, odżywką, maską, jajkiem.
(3) są cienkie. Gruby wysokoporowaty włos zachowuje się inaczej. Przede wszystkim poddaje się sile grawitacji, jest znacznie cięższy. Puszenie jest rzadsze. Takie włosy nie latają wkoło głowy i są odporniejsze na powiew wiatru. Przy cienkich włosach rozpuszczenie ich na dworze kończy się źle, a rozczesanie nie należy do najłatwiejszych. Cienkość włosa oczywiście nie ma nic wspólnego z gęstością. Moje włosy są jednocześnie cienkie i gęste. Po prostu jest ich dużo, ale są bardzo lekkie.


Podsumowując, nie jest to wdzięczny typ włosa. Według mnie takie włosy stosunkowo łatwo rozpoznać na żywo. Puszyste, ale nie ciężkie, lekko pofalowane lub szopiasto proste. W niesprzyjających warunkach zdają się być srodze zniszczone. Co ciekawe, związane ciasno w niski koczek lub kucyk, partie przylegające do głowy skręcają się w sprężynki. Są trudne do wygładzenia. Wymagają bardzo częstego czesania. Kiedy są długie, końcówek praktycznie nie da się przeciążyć treściwą maską.

Są to włosy problematyczne. Nie sądzę, aby bardziej niż inne typy włosów. Ale ich pielęgnacja musi być celowana. Mogę powiedzieć, że dzięki temu iż tak mi dawały w kość zaczęłam interesować się naturalnymi składnikami myjącymi. Bo w pewnym momencie doszłam do ściany. Metodą dedukcji doszłam do wniosku, że nie mogę ich tak mocno oczyszczać, bo tuż po myciu wyglądają na przesuszone.

Chciałam Wam napisać o moim sposobie na tego typu włosy. Bo od dłuższego czasu mam nieodparte wrażenie, że złapałam byka za rogi. Potrafię im dogodzić i jeśli chcę, mogą wyglądać pięknie. Poniżej postarałam się streścić to, co wydaje mi się najistotniejsze. Oczywiście u każdej osoby z włosami tego typu inny element będzie miał większe znaczenie. Ściąga ta jest poglądowa i omawia główne problemy związane z tymi włosami.


Jak pielęgnować włosy typu WCS?

Mycie: Chronić końcówki
Wbrew pozorom nie jest to punkt najważniejszy. Jedne włosy będą lubiły mocne mycie przy skórze głowy slsowym szamponem, inne nie (np. moje). Jedno je łączy: końcówki nigdy nie polubią detergentów. Będą się od nich wysuszać i wykruszać. Najgorzej jest w przypadku włosów mieszanych. Przetłuszczają się na tyle mocno, że wymaga to codziennego mycia - z drugiej strony końcówki są suche, nasz własny łój ciężko się w dolne rejony przemieszcza (przez wysoką porowatość i pokręcone pojedyncze włosy). Dla nich odżywkomycie, mycie żółtkiem lub mąką to jedyny dobry sposób oczyszczania. Warto też zastosować mycie włosów na ananasa lub metodę warkoczową.
Wygładzanie na sucho: Odżywka/Olej na sucho
Maski, odżywki i oleje/silikony do zabezpieczania włosów to podstawa. Mój sposób na włosy typu WSC w tej kwestii jest takowy: po wysuszeniu włosów wcieram w nie albo 2-3 krople lekkiego oleju albo odrobinę maski/odżywki o dobrym składzie (polecam np. Isanę Oil Carę - bezsilikonowa, emolientowa). Bez tego puszenie i aureola są murowane. Bez tego nie ma wygładzonych włosów.
Stylizacja: Wymuszenie/Definiowanie skrętu
Żadnej nigdy nie stosowałam dopóki nie zobaczyłam, że niekoniecznie jest to fanaberia, ale po prostu konieczne lekarstwo dla włosów typu WCS. Tylko to w połączeniu z odżywką na sucho jest w stanie je wygładzić. Ponieważ są to włosy podatne na stylizację, ugniecenia i wiązania, bardzo dobrze prezentują się rozpuszczone po różnych upięciach i koczkach ślimaczkach. Nagle wygładzają się i błyszczą. To jakby ich druga, skrywana natura: bo włosy wysuszone na prosto pokrywają się aureolką małych włosów i wyglądają na zniszczone.
Jest jeszcze jedna, prostsza metoda wygładzania tego typu włosów. Trzeba poczekać do wieczora. Im dalej od mycia, tym włosy bardziej dochodzą do siebie. Zupełnie jakby kontakt z wodą źle wpływał na łuski - bez względu na łagodność mycia.
Pomóc może jeszcze np. gorąca stylizacja na szczotce. Jedno jest pewne. Takich włosów nie można po prostu umyć i zostawić do wyschnięcia.


Abyście uchwycili naturę włosów typu WSC, przygotowałam porównanie efektów na włosach w zdjęciach. Specjalnie dla Was pierwszy raz od wielu, wielu miesięcy umyłam włosy SLSowym szamponem :). Była to Isana z mocznikiem. Już zapomniałam, jakie efekty daje u mnie używanie szamponu, dlatego byłam zszokowana, kiedy włosy po Isanie wyschły. Na zdjęciach doskonale widać, jak bardzo są suche i wysokoporowate. Były tak szorstkie w dotyku, że nie mogłam ich rozczesać! Często mi piszecie w komentarzach, że mam piękne, zdrowe włosy, jak widzicie ich prawdziwy stan nie jest dobry, a to co widzieliście w poprzednich postach na zdjęciach to tylko efekty dobrze dopasowanej pielęgnacji... Jest to niestety trochę smutne. Delikatne mycie, maski, odżywki, oleje, to tylko impregnacja włosów, zabezpieczają je tylko przed mechanicznymi zniszczeniami i utratą wilgoci... Nie naprawiają włosów, nie odżywiają ich, włosy są martwe.

Oczywiście pod wieczór włosy z pierwszej kolumny i pierwszego rzędu wyglądały już znacznie lepiej, im dalej od mycia tym bardziej dochodzą do siebie. Na zdjęciu obok również włosy umyte szamponem (lecz innego już dnia) z odpowiednią stylizacją i odżywką b/s. Widzicie różnicę?




Drugi rząd to włosy umyte odżywką. Różnica jest kolosalna. Porównanie zdjęć jest odpowiedzą na pytanie, czy warto myć włosy odżywką. Zdecydowanie warto :) Stylizacja po prawej troszkę nie wyszła, chyba za krótka trzymałam koczek, w każdym bądź razie wyszło by coś co najmniej tak samo ładnego, jak w pierwszym rzędzie w prawej kolumnie :)

Oczywiście można by się czepić: jedno zdjęcie z lampą, inne bez. I tak cieszę się, że zrobiłam zdjęcia do tego zestawienia, mam bardzo ciemne mieszkanie bez większej, bezelementowej powierzchni, jak właśnie gładka ściana. Mogę powiedzieć, że zdjęcia oddają efekty dokładnie w taki sposób, jak włosy prezentują się na żywo.

Aha, na zdjęciu włosów umytych szamponem doskonale widać włosy obrysowe! To te prześwitujące, jaśniejsze, szorstkie partie naokoło całej głowy.

*

Mam nadzieję, że mój post się komuś przyda.

Ostatnio Martusiowy Kuferek poruszył temat publikowania na blogach idealnych zdjęć włosów, które nie pokazują ich prawdziwego stanu. Śledzę wiele blogów włosowych, prowadzę też swojego i muszę powiedzieć, że rzeczywiście daje się wyczuć presję "kreowania" określonego wizerunku. Bardzo rzadko widuję na blogach włosy w stanie nie-idealnym, a jeśli już to występują pod hasłem Bad Hair Day, czyli czegoś sezonowego. Uważam, że może to powodować frustrację u czytelników, którzy nie osiągają efektów, takie postępowanie wzmaga tylko dezinformacje, a nie temu moim zdaniem powinny służyć blogi.

Dlatego z przyjemnością pokazuję Wam zdjęcie moich brzydkich włosów! :D Mam nadzieję, że obudzi to w niektórych nadzieję, że da się włosy upiększyć, nawet jeśli same z siebie nie chcą być atutem :)

Liczę, że autorki kilku blogów nie obrażą się na mnie (choć może też nie zgodzą :)), ale chciałabym nominować te dziewczyny, które moim zdaniem również mają włosy typu WSC:

- Henriettę
- Bijum
- Gapowo
- Kanę z Dbaj o włosy

A może to też i Ty? :)

Pozdrawiam,
Lax

27 września, 2015

Czym nie da się umyć włosów?


Post będzie miał charakter rozwojowy, gdyż prawie każdy eksperyment niesie jakąś informację o potencjale myjącym danego składnika - zatem będę go edytować w miarę potrzeb.

Postanowiłam go stworzyć, ponieważ uzbierała mi się już długa lista składników, które tego potencjału albo nie mają albo mają tak niewielki, że nie warto się z nimi męczyć. Każdy z tych eksperymentów zakończył się u mnie niepowodzeniem (czyli niedomytymi włosami), ale zastrzegam, że efekty mogą nie być stałe, tj. składnik użyty inaczej, w innych warunkach może zmienić swój potencjał z niemyjącego w myjący. Dla przykładu podam żółtko, które może nie domyć włosów, gdy na nich nie pracuje (nie jest wmasowywane i spieniane przy skórze głowy), ale zastosowane poprawnie zmywa nawet ciężkie olejowanie. Dlatego do niektórych eksperymentów będę wracać, a jeśli macie jakieś swoje obserwacje, podzielcie się nimi w komentarzach.

Zanim zerkniecie na listę...


Test naolejowanej ręki

Brzmi beznadziejnie, ale ten test jest bardzo pomocny w fazie przedeksperymentalnej. W 100% pozwala odrzucić składnik, który nie ma właściwości myjących. Polega na naolejowaniu dłoni paroma kroplami oleju (dłonie dokładnie rozcieramy) i nałożeniu na nie danego składnika. Rozcieramy dłonie ponownie, po czym spłukujemy je wodą. Jeśli dłonie są tłuste, mamy pewność, że produkt nie myje. Jeśli są wolne od oleju - cóż, możemy mieć podejrzenie, że uda nam się nim umyć włosy.

Niestety nie zawsze się tak dzieje, przykłady znajdują się na liście.
Lubię ten test, ponieważ pozwala na zaoszczędzenie czasu, który stracilibyśmy na niepowodzeniu.


Lista składników, którymi nie da się umyć włosów

  • talk - cały problem z talkiem polega na tym, że on niczego (poza wodą) nie absorbuje. W Google pod hasłem "talk pochłania sebum/tłuszcz" znajdziemy wiele linków do postów, w których uparcie stawia się tę sprawę błędnie. Są oparte na talku pudry do twarzy, które nawet ich producent posądza o możliwość absorbcji sebum. Oczywiście jest to wyłącznie chwyt marketingowy. Co więc może talk? Talk doskonale matuje! Jeśli zastanawiałyście się, w jaki sposób suchy szampon z talku odświeża włosy, to tutaj tkwi odpowiedź na to pytanie. Jedyne co talk robi, to pokrywa cienką warstwą przetłuszczone partie, przykleja się wręcz do nich i je matowi. Dzięki temu łój nie błyszczy. I tylko tyle. Talk nie przechodzi testu dłoni.
  • mąka pszenna - w temacie mąk nie chcę się jeszcze z taką pewnością jak wyżej wypowiadać, gdyż jest to produkt, którego działania nie do końca rozumiem. Są bowiem mąki, które myją włosy doskonale (z ciecierzycy, żytnia), a są takie, które przechodzą test naolejowanej ręki, ale nie chcą domyć włosów. Taki problem występuje właśnie w przypadku mąki pszennej. Próbowałam użyć jej trzy razy, ale nie domywała włosów, a ponadto zbrylała się w tysiąc drobnych, ostrych kulek, które ciężko było wypłukać. Problem z mąkami jest jeszcze taki, że często mówiąc mąka sięgamy po skrobię myśląc, że są to te same produkty. Jeszcze poważniejszy problem dotyczy tego, że w Polsce pod etykietami "Mąka ziemniaczana" stoi... skrobia ziemniaczana (źródło). Podejrzewam, że to naumyślne wprowadzenie w błąd konsumentów jest po prostu spowodowane tym, że w Polsce zagęszczamy sosy i rozróżnienie jest uważane za zbędne - dla prawdziwej mąki ziemniaczanej i tak "nie ma" zastosowania. Jeśli myślałyście, że u Was w kuchni stoi mąka ziemniaczana, to popatrzcie na to zdjęcie, gdzie oba wyroby są porównane. Na przykładzie mąki ziemniaczanej właśnie: mąka ziemniaczana powstaje z gotowania całych ziemniaków. Później wilgoć się odparowywuje a resztę mieli razem ze skórką. Natomiast skrobia to... skrobia wypłukana z mąki. Jeśli chrzęści w dłoniach, to znak, że to skrobia właśnie (źródło: smacznie mi).
  • skrobia ziemniaczana - jak wyżej. Prawdopodobnie inne skrobie również, to wymaga jeszcze sprawdzenia. Za to można ją wykorzystać do matowienia przetłuszczonych włosów, czyli właśnie jako suchy szampon. Test dłoni: w bardzo umiarkowany (ale jednak) sposób zmywa olej.
  • błoto z morza martwego - niestety jako pasta na włosach nie daje rady, choć przechodzi test dłoni. Aplikacja tego na skórę głowy nawet dla mnie jest koszmarna, a przecież wiele zniosę. Być może udałoby się, gdyby oprószyć błotem skórę głowy i dopiero potem spłukać? Do sprawdzenia. Potencjał myjący błota można wykorzystać np. na twarzy.


Na razie to tyle. Mimo wszystko każdy nieudany eksperyment to dla mnie konkretna informacja. W najbliższym czasie kręcę się wokół mąk i szukam po sklepach kandydatów na mączny szampon, myślę o sprawdzeniu m.in. mąki amarantusowej.

Jeśli macie coś do dodania, to zapraszam do dyskusji :)

04 września, 2015

A więc sprawdź raz jeszcze, czy masz buteleczkę ze zwykłą, jadalną oliwą... czyli OCM w latach 50.



Wpis będzie niedługi. Chciałam napisać o mojej ulubionej metodzie oczyszczania twarzy czyli OCM (Oil Cleansing Method). Moja mama twierdzi, że nie jest to ani wynalazek internetu ani blogowego viralu, ale stara (wręcz starożytna) metoda, którą w odległych latach swojej młodości stosowała. Oczywiście w latach 80. standardowo myło się twarz mydłem, ale co niektórzy bardziej zainteresowani tą tematyką sięgali też po oleje spożywcze.

Być może jeszcze nie czytaliście o tej metodzie, więc w kilku zdaniach: OCM polega na masowaniu twarzy opuszkami palców zanurzonymi wcześniej w olejku. Po kilku minutach masażu nadmiar ściera się wilgotnym wacikiem lub po prostu parokrotnie przemywa twarz wodą (dla bardziej wprawionych). Tłuszcz rozpuszcza tłuszcz, więc pozbywamy się potu i łoju bez naruszania ochronnych warstw naskórka. Ja już się nie bawię w mieszanki olejowe (na bazie rycyny), zazwyczaj olejek, który służy mi do włosów wykorzystuję też do OCM. Często nie używam nawet wacika, tylko staram się usunąć nadmiar olejku wodą i masażem. Dodam że nie stosuję mydeł i żeli do twarzy.

Starożytni Grecy myli oliwą całe ciała, a zamiast białych wacików ;) używali specjalnego haka wykonanego z brązu - strigilis, inaczej skrobaczki. Metoda postępowania jest więc bardzo zbliżona, a w założeniach identyczna.

Trafiłam na artykuł w pewnym czasopiśmie (mogę tylko zgadywać, co to było, ponieważ strony były wydarte), na oko z lat 50. Pomysł jest prosty, oliwa jako emolient zabezpieczy skórę twarzy przed mrozem i wiatrem.

Muszę powiedzieć, że jest grupa olei, których nie lubię stosować do OCM i są to tzw. oleje spożywcze (oliwa, olej, słonecznikowy, rzepakowy, lniany). Mój opór jest typowo skojarzeniowy: jak myślę o oleju słonecznikowym widzę przed oczami patelnię z domowymi frytkami. Nie będę już mówić, co widzę, gdy powącham olej lniany.

Ponieważ post jest trochę szczupły, dodaję ciekawostkę z tej samej rubryki "Poradnik wczasowicza" o zagęszczonej glicerynie. Tutaj propozycja dotyczy okładu na dłonie po mroźnym spacerze.



Mam nadzieję, że posty z cyklu Historia Pielęgnacji Was nie nudzą :)
Lax



26 sierpnia, 2015

Szampon z mąki żytniej




Nareszcie się udało i miałam okazję sfotografować włosy po szamponie z mąki żytniej. Od dłuższego czasu eksperymentuję nie tylko z różnymi mąkami, ale też ze sposobem przygotowywania z nich szamponu. Dzisiaj skupię się na klasycznej wersji, ale jeśli skusicie się po dzisiejszym poście na ten przepis, rozważcie np. użycie naparu ziołowego zamiast ciepłej wody. Napar to interesujące rozwiązanie, ponieważ pozwoli zindywidualizować nasz szampon. Możemy dopasować go do przetłuszczającej skóry głowy (napar szałwiowy, laurowy, miętowy), do suchej skóry głowy (napar lipowy, z siemienia lnianego), możemy zastosować zioła powstrzymujące wypadanie lub promujące wzrost nowych włosów (napar z kozieradki).

Muszę dokonać bałwochwalczego podsumowania - mąką żytnia to prawdziwe cudo w pielęgnacji włosów. Przebija nawet moje ukochane żółtko. Góruje nad nim pod wieloma względami:

- można używać jej nawet codziennie (bez obawy o przeproteinowanie jak w przypadku żółtka)
- szampon jest znacznie prostszy w przygotowaniu, wystarczy wymieszać mąkę z ciepłą wodą (nie trzeba niczego ucierać, oddzielać, dodawać olejków i gliceryny)
- jest o wiele tańsza (kg mąki kosztuje ok. 4 złote! i wystarczy na całe wieki)
- szampon ma identyczne walory pielęgnacyjne (delikatne oczyszczanie, puszyste włosy, błysk, miękkość, przedłużenie świeżości), ale dodatkowo na 100% nie przesuszy włosów - żółtko może dać taki efekt, jeśli spotka się z suchymi, zniszczonymi włosami bez towarzystwa gliceryny i olejku
- doskonale zmywa olejowanie (nawet to ciężkie, jak dzisiaj)
- nie muszę stosować po nim odżywki 

Zawsze przyznaję, że naturalne sposoby mycia włosów często wiążą się z niedogodnościami (np. glinka beznadziejnie matuje włosy) albo wymagają specjalnego podejścia (np. przetrzymania składnika dłużej na włosach). Tym razem jednak nie potrafię wskazać choć jednej wady szamponu z mąki żytniej. Myślałam nad tym dłużej i przyszło mi do głowy tylko to, że Wasza mąka może być grubo zmielona i będzie ciężko wypłukać ją z włosów. Ja tak miałam z mąką z ciecierzycy, ale domieliłam ją sobie w blenderze na miałki pył i w takiej postaci nie sprawia już kłopotu.

Dodam jeszcze uwagę, żebyście uważały - niestety nie każda mąka myje włosy. Przygotuję o tym niedługo post. Zastanawiam się od czego to zależy - na razie mam bardzo złe doświadczenia ze skrobią ziemniaczaną, która nadaje się tylko jako suchy szampon (matuje przetłuszczenie włosów, ale nie absorbuje tłuszczu).

Mąki żytniej szukajcie w eko-sklepach i zielarniach, ja je bardzo rzadko widuję w zwykłych spożywczakach.

Zatem, przygotowanie szamponu z mąki żytniej jest bardzo proste. Potrzebujemy:

  • czterech czubatych łyżeczek mąki żytniej
  • ciepłej wody/naparu ziołowego

Nie podaję objętości wody, ponieważ musicie same zdecydować, jaka konsystencja Wam pasuje. Unikajcie tylko skrajności, masy zbyt gęstej i zbyt rzadkiej. Powiem z doświadczenia, że nawet rzadka papka nie utrudnia nakładania, ponieważ mąka z wodą ładnie się miesza w bardzo lekki "kleik". Postarajcie się, żeby konsystencja była gładka, tzn. bez grudek.

Ja pochylam głowę nad wanną i raz po raz nakładam szampon na wszystkie partie skóry głowy, delikatnie masuję i rozprowadzam wzdłuż włosów. Później spłukuję.

Dodam, że szampon miał utrudnione działania, ponieważ włosy przeżyły bardzo ciężkie olejowanie.

Osobiście uwielbiam efekt po tym szamponie. Zdetronizuje żółtko na długo (myślę, że żółtko wróci tylko w formie obciążonej olejami maski do włosów pod kompres). Wklejam więcej zdjęć, bo miałam fotografa :)






Teraz widzę, że końcówki jednak wymagają podcięcia. Na tych zdjęciach widać, że są trochę suche. Myślę, że we wrześniu pójdzie ok. 4 cm. Teraz już tylko czekam, aż skończy się lato :)

Pozdrawiam, Lax


Szampon z mąki żytniej wypróbowały:


25 sierpnia, 2015

Perfumy "Brutal" czyli o tym, jak Prokuratura Generalna zajęła się demoralizującą nazwą perfum




Zanim przejdę do treści artykułu, chciałam na chwilę zatrzymać się przy dossier tej kultowej dziś wody kolońskiej.

"Brutala" produkowała krakowska Pollena-Miraculum, samodzielny zakład wchodzący w skład konsorcjum Polleny. W Internecie znajduje się bardzo niewiele informacji na temat nie tylko tych perfum, ale i wyrobów Polleny w ogóle, także wpis ten będzie szkicowy. Autor bloga Perfumomania zgromadził garść bardzo ciekawych informacji na temat "Brutala" za co dziękujemy, cytujemy i przytaczamy.

Pierwsza rzecz jest taka, że "Brutala" nadal można spotkać na sklepowej półce (w Społemie, kioskach, internecie), ponieważ jego produkcja została wznowiona w 2014 r. Jak to się stało? Otóż Pollena-Miraculum to dzisiaj spółka Miraculum należąca do grupy Kolastyna, która nie mogła przejść obojętnie wobec nadal istniejącej, wiernej "Brutalowi" grupie konsumentów płci brzydkiej.

Według Perfumomanii "Brutal" był inspirowany wodą kolońską "Brute" od Faberge - i ponoć od kilkudziesięciu lat pachnie dokładnie tak samo. Kiedyś jednoznacznie podkreślał siłę i męskość, niestety dziś kojarzy się raczej "z dziarskim emerytem, śmigającym w ortalionowym dresie o 6 rano do piekarni" (wg opinii Perfumomanii). Tutaj autor cytowanego bloga wspomina, iż "Brutalem" nierzadko pachniały kobiety, gdyż kompozycja zapachowa wyróżniała się pozytywnie w kontekście innych perfumopodobnych produktów. Być może to właśnie jakość i ponadczasowa harmonia nut zapachowych "Brutala" sprawiły, że popularność tych perfum przerodziła się w krajową legendę, nawet jeśli obecnie kompozycja ta nabrała nieuniknionej przaśności.

Niestety nie mogłam dotrzeć do zdjęć oryginalnego flakonika "Brutala". Bardzo często przeszukuję internet w poszukiwaniu informacji o dawnych wyrobach kosmetycznych i zawsze jestem pozytywnie zaskoczona, że ludzie tak chętnie dzielą się zdjęciami i historiami swoich znalezisk - tym razem wygląda na to, że nie ocalała ani jedna buteleczka "Brutala"...

Za to autorka bloga Vintage Design (dziękujemy) dotarła to oryginalnych ulotek reklamowych "Brutala" z lat 1979-1980 z grafikami Małgorzaty Wickenhagen. Jak się okazuje, "Brutal" stanowił serię kosmetyków dla mężczyzn, w której skład wchodziły: pianka odświeżająca po goleniu, szampon do mycia włosów, dezodorant, krem po goleniu i oczywiście woda kolońska. W kwestii pielęgnacji Pollena nie pozostawia mężczyznom wyboru: "Dbałość o higienę i estetyczny wygląd obowiązuje każdego" - informuje już na początku ulotki. Skan wygląda jak składana harmonijka z trzech arkuszy i bardzo mi się podoba.


żródło grafik: Vintage Design Blog

"Brutal... ale jakże przyjemny" - tego hasła na pewno nie zrozumiałby autor donosu na nazwę perfum. Wracamy do artykułu ze "Zwierciadła" pt. "Brutalna prawda o >>Brutalu<<" (skan można powiększyć).


"Autorem nazwy kosmetyku była krakowska fabryka Pollena-Miraculum. Zgodnie z przepisami zgłosiła nazwę Urzędowi Patentowemu. Ten początkowo odmówił rejestracji, aliści pod wpływem argumentacji producenta - ustąpił. Argumentacja zaś była taka (...), że krakowiankom zatrudnionym w fabryce nazwa >>Brutal<< kojarzy się wyłącznie z jednym przymiotnikiem - słodki" - pisze Krystyna Chrupek. "Jednakże u niektórych użytkowników >>Brutal<<  wcale nie wzbudził sympatii ani zabawnych skojarzeń. Bowiem znaczenie tego słowa wynikające z tradycji językowych, posiada wartość pejoratywną. Słownik Języka Polskiego podaje następującą definicję brutala: człowiek zachowujący się ordynarnie, nadużywający siły lub przemocy w stosunku do słabszych. Grubianin i ordynus.

No i zdarzyło się, że pewien pan zaprotestował przeciwko szerzeniu się chamstwa, nawet w tej formie. Adresatem skargi uczynił Prokuraturę Generalną."

Komentarz do sprawy przeczytacie w artykule :)

Dziś Prokuratura mogłaby zająć się niedozwoloną reklamą nikotynizmu na ulotce Polleny - bowiem Brutal sączy w ustach najprawdziwszą fajkę,

W następnej Historii Pielęgnacji pokażę Wam metodę OCM (Oil Cleansing Method) w ujęciu vintagowym. Jak się okazuje, mycie twarzy olejkiem to nic nowego i panie stosowały tę metodę tuż po II wojnie światowej (choć nie wątpię, że była też znana kobietom duuużo wcześniej - choć źródeł brak).

Miłego wieczoru,
Lax



21 sierpnia, 2015

Szampon w kremie Yves Rocher: Low-ShamPoo





Będzie to pierwsza i mam nadzieję jedyna recenzja konwencjonalnego kosmetyku. Powstała w związku z tym, że nareszcie rynek zaczął reagować na trendy tworzące się w blogosferze i tak oto francuski koncern kosmetyczny sprezentował no-poowcom bardzo delikatny szampon.

Choć składowo klasycznym szamponem nie jest. Ciężko znaleźć dla niego określenie w kontekście produktów, które mamy na rynku. Jest to oczywiście szampon w tym sensie, że służy do mycia włosów. Producent wywinął się trochę pułapkom pojęciowym określając go jako "szampon w kremie". Oczywiście nie ma większego znaczenia, jak nazwiemy ten produkt. Chciałam jedynie wskazać na bałagan językowy jaki panuje w tym obszarze. Przyjrzyjmy się więc składowi:

Aqua, Stearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Lauryl Glucoside, Behentrimonium Chloride, Crataegus Monogyna Flower Extract, Isopropyl Alcohol, Glycerin, Sodium Benzoate, Citric Acid, Panthenol, Parfum, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Ethylhexyl Salicylate, Tocopherol, Glycine Soja Oil, Potassium Sorbate.

Baza emolientowa: Stearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Glycine Soja Oil
Baza detergentowa: Lauryl Glucoside, Behentrimonium Chloride, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride*
Baza humektantowa: Gliceryna
+
Rozpuszczalnik: Isopropyl Alcohol
Ekstrakt roślinny: Crataegus Monogyna Flower Extract 
Konserwanty: Sodium Benzoate, Potassium Sorbate
Regulator ph: Citric Acid
Filtr UV: Ethylhexyl Salicylate
Witaminy: Panthenol (a raczej prekursor witaminy), Tocopherol (czyli witamina E)
*Niektóre składniki pełnią podwójną funkcję.


Na samym początku składu mamy dwa alkohole, stearylowy i cetylowy czyli emolienty tłuste. Tworzą warstwę okluzyjną na włosie i zapobiegają odparowywaniu wody. W składzie jest jeszcze jeden emolient - olej sojowy. Podkreślam ich obecność, ponieważ na rynku brakowało środka myjącego, którego skład były głównie emolientowy - z dodatkiem detergentu. To właśnie dzięki emolientom tłustym tak wysoko w składzie, szampon ten przypomina odżywkę myjącą. Różnicą jest tylko obecność jednego "mocniejszego" detergentu (bo jest delikatny:))

Jest nim Lauryl Glucoside. Znajduje się w wielu tzw. delikatnych środkach myjących (np. żelach do twarzy, do higieny intymnej, pod prysznic, szamponach dla dzieci, płynach micelarnych a nawet tonikach; jest  bardzo wielu produktach Sylveco). 

Pomagają mu Behentrimonium Chloride i Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, czyli środki powierzchniowo czynne, często znajdujące się w maskach i odżywkach solo, i które właśnie stanowią o ich potencjale myjącym (lista takich składników znajduje się w tym poście).

Mamy tutaj również ekstrakt z głogu jednoszyjkowego (widocznego na ilustracji).  Nie dotarłam do jego funkcji w kosmetyku, ale... Pauline z bloga Les cheveux de Mini ironizuje, że głóg znajduje się w produkcie w ilości homeopatycznej i jego wpływ na włosy będzie zerowy ;-) Jeśli macie ochotę przeczytajcie jej recenzję, bo rzeczowo rozprawia się z dylematem, czy ten produkt Yves Rocher jest tak ekologiczny, jak twierdzi producent. Oczywiście nie jest, bo choćby YR jeszcze bardziej się dwoiło i troiło (a wszystko począwszy od wzornictwa opakowań, wystroju sklepów i akcentów roślinnych na ulotkach stara się sprawiać takie pozory), ich produkty nie są ani ekologiczne ani naturalne. Co nie znaczy, że nie są to dobre kosmetyki.


Stosowanie i działanie...

To nie prawda, że ten szampon się nie pieni :) Wystarczy potrzeć go między wilgotnymi dłońmi by powstała piana. Kwestię średniej wydajności można rozwiązać techniką mycia: szampon wsmarowuję opuszkami palców w skórę głowy, polewam szybko wodą i dalej spieniam palcami przy skórze. Dzięki temu można spokojnie poprzestać na normalnej porcji a nie kilku. Generalnie jeśli ktoś ma wprawę w emulgowaniu masek przy skórze głowy lub chociaż we wcieraniu wcierek, powinien szybciej załapać o co chodzi.

Szampon jest delikatny, ale w moich no-poowych standardach nie bardzo delikatny. Jest to silnie myjąca odżywka do włosów. Nie maska, ponieważ nie zawiera prawie wcale składników odżywczych lub w ilości, która budzi politowanie. Efekt po myciu jest podobny jak efekt po myciu odżywką, z tym że obciążenie jest kontrolowane i to wyróżnia "Low-ShamPoo".

Będzie odpowiednia dla tych, którzy:
- chcą zacząć no-poo, ale nie mogą się przekonać
- mycie odżywką obciąża im włosy i szukają produktu myjącego na skalp
- mają suche, wysokoporowate włosy, dla których zwykłe szampony to tortura
- dla tych, którzy myją włosy jajkami/odżywkami/mąkami, ale wyjeżdżają na urlop/są w szpitalu i potrzebują czegoś łatwego w użyciu

Jednym słowem, dobry produkt na urlop, kiedy nie można zrobić szamponu jajecznego. Dobrze myje, ale w odróżnieniu od zwykłych szamponów dodatkowo pielęgnuje włosy. To go wyróżnia  z półeczki kosmetyków myjących.

Jednak tak jak wiele masek, może podrażniać wrażliwą skórę głowy. Jeśli nie stosujecie odżywek na skalp właśnie z tego powodu, to z "Low-Shampoo" radzę uważać.

Mam nadzieję, że na rynku pojawi się wkrótce więcej tego typu produktów. Szczególnie wyczekuję produktu typowo emulgującego (np. lecytynowego) pozbawionego w ogóle detergentów (z powodzeniem mógłby zastąpić moje ukochane żółtko) oraz produktu, którego baza myjąca opiera się wyłącznie na saponinach z korzenia mydlnicy. Niestety na razie mamy do czynienia z małymi oszustwami, takimi jak szampon Fitomedu z mydlnicą, gdzie owszem ta mydlnica jest, ale tuż za nią wspomaga ją zwykły SLS... Cóż, w każdym bądź razie mam nadzieję, że producenci wreszcie uznają iż włosy i skóra nie potrzebują ODTŁUSZCZANIA by być czystymi. A w każdym bądź razie staram się to udowodnić wpisami na blogu.

Laxnax

13 sierpnia, 2015

Zwierciadło, 1979: Pachnące kłopoty Polleny-URODY




Wiem, że posty dotyczące dawnego polskiego przemysłu chemii kosmetycznej najmniej Was interesują, ale postawiłam sobie za cel uratowanie pamięci o naszych przedsiębiorstwach :). Ktoś mógłby pomyśleć, że wszystkie wpisy dotyczące tego okresu w historii Polski to prosty sentymentalizm za klimatem PRLu, ale motywy mojego zainteresowania są bardziej złożone.

Chodzące taśmy produkcyjne to jedno, a puste półki to drugie. Artykuł, który chciałam Wam pokazać dotyczy właśnie niedoborów, z jakimi zmagało się wiele gałęzi gospodarki, nie tylko chemia kosmetyczna. Potrzebowałaś oliwki dla dziecka albo środka na ciemieniuszkę, a w sklepie już dawno się sprzedały i nie wiadomo, kiedy znowu coś rzucą. Nie bez powodu tamten okres sprzyjał główkowaniu, majsterkowaniu (rubryki "Zrób to sam" w gazetach, dzisiejszy diy, w sumie znowu popularny!), wekowaniu przetworów, dzianiu, nie mówiąc nic o społecznej roli, jaką odgrywała np. Burda, czy dodatek do "Kobiety i życia" - "Wykroje i wzory". Żeby ładnie wyglądać trzeba było albo znać ekspedientkę w Pewexie albo umieć szyć - ten drugi warunek był łatwiejszy do spełnienia. Podobnie było z kosmetyką. Produkty kosmetyczne nie były reglamentowane, ale nie zapewniało to ich dostępności. To co mi się podoba w tamtym okresie to (wprawdzie wymuszone warunkami) zainteresowanie naturalną pielęgnacją. Kobiety chętnie kupowały kremy Polleny, ale wiedziały co zrobić, jeśli półeczka w sklepie była pusta tuż po dostawie. Takiej "zaradności" nie widzę w moim pokoleniu. Wszystko jest już gotowe i dostosowane pod klienta, a problemem jest nie niedobór ale nadmiar. Człowiek zamiast być twórcą, staje się konsumentem. 

Czytałam gdzieś-kiedyś, że kosmetyki Polleny cechowały się jakością premium. W poniższym artykule autorka pisze, że wyrobami tej firmy były zainteresowane zagraniczne koncerny, chętne by sprzedawać je pod własną marką. Niestety, ale mam co do takiej hagiografii mieszane uczucia. Z trzech powodów. Jeżeli Pollena miała problem nawet ze ściąganiem stearyny z zagranicy, w jaki sposób mogła tworzyć receptury jakości premium? Kto mógł zagwarantować regularne dostawy surowców? Barbara Brach pisze: "Inną formą oszczędności surowców jest nieistotne dla walorów wyrobu obniżenie norm zużycia. Jeszcze inną będzie użycie substytutu". Żeby zobrazować jak to może wyglądać w praktyce - przez "obniżenie norm zużycia" surowca rozumiem dodanie do kremu 1% olejku z kiełków pszenicy zamiast 10%. Z kolei substytutem np. olejku migdałowego w kosmetyku jest parafina (vide większość tzw. oliwek dla dzieci opartych na niej. Tylko nieliczne bazują na olejach roślinnych: Hipp, Babydream, Sylveco dla dzieci). Po drugie (choć to jest argument pośredni) firmy, które czerpią z tradycji pollenowskich ziołowych szamponów, sprzedają je obecnie jako silne szampony oparte na SLSie i pozbawione składników łagodzących/kondycjonujących (taki skład jest też ich zaletą). Ja jednak nie zaliczyłabym takiego wyrobu do kategorii premium. Oczywiście to jest poszlakowe myślenie (bo nie znamy składów szamponów ziołowych Polleny, nie były zamieszczane na etykietach), ale chciałam o tym wspomnieć. I po trzecie, dotarłam w archiwum Gazety Wyborczej do artykułów z okresu transformacji ustrojowej, które opisują raczej zjawiska niepokojące:
Eksperci myją głowę 
"Ani jeden z kilkunastu szamponów badanych przez Konsumencki Instytut Jakości nie uzyskał oceny bardzo dobrej. Eksperci KIJ poprosili o opinię losowo wytypowanych konsumentów, którzy mieli ocenić szampony przed myciem (kolor i zapach), w trakcie mycia (pienistość, wydajność, konsystencja, łatwośćspłukiwania i czesania włosów na mokro) i po myciu (połysk włosów i łatwość ich czesania na sucho)."  Gazeta Wyborcza, nr 855, wydanie z dnia 07/04/1992, str. 15

Głowa w płynie do naczyń

"Niemal jedna czwarta kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji dzieci i niemowląt nie spełnia niezbędnych wymagań. Najczęściej nie mają atestów PZH lub dat przydatności do użycia - stwierdzili inspektorzy Państwowej Inspekcji Handlowej.
Najwięcej towarów (prawie 38 proc.) zakwestionowano z powodu braku atestów Państwowego Zakładu Higieny. Gdy nie ma atestu, nie wiadomo czy wyrób nie zawiera surowców szkodliwych dla zdrowia. Wszystkie towary bez atestu PIH wycofał ze sklepów." Gazeta Stołeczna nr 193, wydanie z dnia 20/08/1994, str. 9  *
*niestety nie mogę zacytować pełnej treści, ponieważ miesięczny dostęp kosztuje ok. 250zł :D


Jeżeli jeszcze w 1994 r. inspektorzy walczyli z wprowadzaniem na rynek produktów o składach potencjalnie szkodliwych dla zdrowia, to kto miał zysk w powoływaniu i delegowaniu instytucji kontrolnych do zakładów produkcyjnych, które były państwowymi monopolistami? Mogę się tutaj mylić w pewnych wnioskach, gdyż po prostu materiałów na ten temat jest bardzo mało lub nie są w moim zasięgu.


Sytuacja jaką opisuje w artykule pani Barbara Brach jest niestety trochę zabawna. W dużym skrócie dotyczy barejowskiej sytuacji: Pollena ukręciła swoje kremy i szampony, ale nie może od nikogo pozyskać opakowań. Krajowe huty szkła nie przyjmą zlecenia na krótką serię, a dewizy na import z zagranicy się skończyły. Ot, nie będzie opakowań! Albo przelejemy jeden produkt w buteleczki po innym produkcie, żeby nie pozbawiać naszych klientów ulubionych towarów. W efekcie wiele wyrobów, głównie tych popularnych i cenionych, zupełnie wycofano z produkcji.


Fabryka Polleny-URODY na  ul. Szwedzkiej w Warszawie 
(dziś zamknięta, przeznaczona do rewitalizacji)


To co mnie jeszcze zaciekawiło to wzmianka o... suchym szamponie w aerozolu. Z tego co udało mi się wyczytać, mechanizm działania suchych szamponów był znany już pod koniec XIXw. w USA. Wydaje mi się, że w pewnych kręgach, niezależnie od kraju i kontynentu, kobiety po prostu wiedziały, że niektórymi proszkami można wyczesywać i odświeżać fryzurę. Na przykład we wpisie o suchym szamponie z widłaka, mąki gryczanej i drożdży cytuję broszurę "Pollena. Poradnik kosmetyczny", w której autorki zachęcają do używania wyżej wymienionych składników jako suchego szamponu. Nie wiedziałam jednak, że Pollena miała w swojej ofercie produkt pod nazwą suchy szampon. Zauważcie, że mimo iż była to broszura reklamowa, autorki zamiast namawiać do kupna produktu firmy, zachęcały, by zajrzeć do kuchni :-) Dzisiaj takie działanie w marketingu uznane byłoby za generujące stratę dla marki.

Na dole macie pełną treść artykułu (trzeba kliknąć, żeby powiększyć). Przepraszam za rozdartą stronę i ogólne sfatygowanie, ale ten egzemplarz wiele przeszedł. W programie udało mi się go trochę odświeżyć (kosztem nieco wyblakłego fontu).



W następnym wpisie w cyklu Historia Pielęgnacji pokażę Wam znane perfumy "Brutal" produkowane przez Pollenę-Miraculum oraz artykuł o tym, jak Prokuratura Generalna zajęła się demoralizującą nazwą perfum.

Więcej o Pollenie:



10 sierpnia, 2015

Szampon z reethy czyli puder z orzechów piorących (Aritha z Hesha)



Niestety, ale w tych upałach mycie włosów odżywką zupełnie przestało się sprawdzać. Zamiast co 2-3 dni muszę myć włosy codziennie. W umiarkowanych warunkach temperaturowych odżywki nie wzmagają u mnie przetłuszczania, wręcz przeciwnie, ale to co się dzieje za oknem wykończyło by każdego. Wprawdzie tropiki to idealny okres na szampon żółtkowy (jako że, przynajmniej u mnie, przedłuża świeżość włosów), ale tyle było już na blogu przepisów z nim... Za to dawno nie sięgałam po orzechy piorące z Hesha. Mam nadzieję, że wreszcie ruszą na blogu przepisy z ziół ajurwedyjskich, bo straasznie się z tym ociągam i ociągam. A wcale nie są takie straszne. Niektóre tylko trochę śmierdzą.

Powinniście się zakręcić wokół myjących ziół ajurwedyjskich, jeśli szampony są dla Was za mocne, a odżywki obciążają włosy. Aritha całkiem porządnie oczyszcza, moje aż skrzypią od niej (ah, nie lubię tego efektu, bo kojarzy mi się z sianem), ale szczerze mówiąc jest tak gorąco, że mocniejsze mycie przynosi chwilowy komfort.


Dlaczego orzechy piorące myją?

Tzw. orzechy piorące to gatunek krzewów z rodzaju Sapindus. Istnieje wiele różnych gatunków tych roślin, te sprzedawane przez Hesha to Sapindus Trifollatus. Zawiera on saponiny, które są naturalnymi surfaktantami (czyli środkami powierzchniowo czynnymi). Nie jestem botanikiem - według Wikipedii większość tych roślin zawiera saponiny (o ile nie wszystkie, ale informacje na stronie Sapindus nie są w tej kwestii uzupełnione; zdaje się, że jednak tak właśnie jest, bo Sapindus to w polskiej taksonomii Mydleńcowate ;)). Rośliny te występują nie tylko w wielu rejonach Azji Południowej, ale też na Florydzie, Hawajach, Meksyku i Karaibach. Według wikipedii tzw. indyjska Ritha to Sapindus laurifolius. Helfy twierdzą jednak, że jest to Trifollatus - tutaj być może wchodzą w grę jakieś kulturowo-językowe nawyki i każdy proszek z tych roślin nazywa się tam rithą - to tylko moje domysły :-)


Jakie ma właściwości ma Aritha?

Ponieważ jest to delikatny środek myjący, poleca się ją do prania ręcznego wełnianych ubrań. Panie wiedzą, że wełniane dzianiny wymagają bardzo łagodnego traktowania, nie tylko jeśli chodzi o mycie, ale również suszenie. Z tego względu uważam, że zioła saponinowe są dobrym kompromisem, jeśli zależy nam zarówno na dobrym oczyszczeniu (np. po olejowaniu), ale też łagodnym obchodzeniu się z włosami (zniszczonymi, delikatnymi). Ja nie zauważyłam, żeby Aritha wysuszyła mi włosy, ale nie można wykluczyć, że u kogoś tak się nie zdarzy. Wśród wielu właściwości, którymi się Arithę reklamuje, mogę potwierdzić, że na pewno:

- dobrze oczyszcza włosy nie robiąc z nich siana, co u niektórych czynią SLSy
- nadaje włosom lekkość (dziwne określenie, przypominające język reklamy, ale... naprawdę coś takie robi z włosami)
- nadaje objętość i powiedziałabym puszystość (jak po szamponie z żółtka)
- może pomóc ograniczyć przetłuszczanie włosów
- nabłyszcza włosy


Technika mycia

Jak zawsze ważna ;). Hesh zaleca, aby wziąć

- 2 łyżki proszku,
- trochę wody

i wszystko to zmieszać w naczyniu. Szczerze mówiąc to jest dobra porcja na włosy mojej długości (do łopatek), ale na dłuższe może być zbyt mała. Ja używam ciepłej wody.

O ile włosy nie były olejowane, papkę lepiej nałożyć na samą skórę głowy. Dokładnie tak jak wcierkę lub olejek przeciw wypadaniu. Jest trochę paprania, słodko-ostry zapach i grudki między włosami, więc na to trzeba się przygotować :D Spokojny, delikatny masaż ułatwia dokładne oczyszczenie skóry, dlatego warto poświęcić temu trochę czasu (minutę lub dwie). Jeśli macie obawy, czy ritha poradzi sobie z domyciem włosów, możecie zostawić ją na skórze głowy przez kilkanaście minut.

Pamiętajcie, żeby wszystko bardzo dokładnie spłukać.

Zapach po wysuszeniu włosów zostaje w śladowych ilościach, co może niektórym przeszkadzać.


Efekty

Czyste - puszyste włosy! Biorąc pod uwagę, że nie nałożyłam na moje wysokopory żadnej odżywki i maski, to efekt jest super. Bo moje włosy nienawidzą wody, szamponów i  braku emolientów :d Podobne odczucia miały dziewczyny recenzujące heshową Arithę na wizażu. Zacytuję ich opinie, bo dobrze to ujęły:
"Włosy są doskonale oczyszczone, pełne objętości, błyszczące i doskonale nawilżone. Zioła niby wysuszają, a ja po tym szamponie nie stosuję żadnej odżywki, serum, nic. Rozczesują się doskonale i są po prostu takie, jak powinny być, zero zastrzeżeń. " Alien
"Po spłukaniu go zimną wodą włosy były niewiarygodnie gładkie, a spodziewałam się splątania, jako że jest to produkt naturalny. Nie muszę już nawet stosować po nim odżywki, bo rozczesują się naprawdę dobrze. Włosy są zadbane, miękkie i dłużej świeże. Przypuszczam, że przy dłuższym stosowaniu wpyłnie bardzo korzystnie na ich kondycję." Selenqa

Końcówki wyglądają na wystrzępione, ale to kwestia moich nieustannych zmian z przedziałkami. Ale jak już coś ustalę w kwestii grzywki i przedziałka, to wybiorę się do fryzjera na zasłużone cięcie. Końce są suche, choć w ogóle nie zniszczone. W każdym bądź razie z cięciem poczekam do końca wakacji.



Pozdrawiam, Lax



07 sierpnia, 2015

Prawie wszystko o Water Only


A przynajmniej tyle, ile można wydusić z internetu i tyle, ile samej udało mi się ustalić z eksperymentów. Już dawno miał się tutaj pojawić post o włosach wysokoporowatych i suchych z natury, ale nie miałby sensu bez dodatków fotograficznych, a zarówno aparat jak i choroba pokrzyżowały moje plany. Przepraszam wszystkich, którzy dopytywali się w komentarzach o nowe posty. Jednak zdecydowanie blog jest tylko uzupełnieniem mojego życia i szczerze mówiąc mam nadzieję, że nigdy się to nie zmieni :) Zawsze blog był pomyślany jako projekt skończony - kiedy wyczerpię cały temat no-poowy, wypróbuję wszystkie możliwości jakie daje natura w kwestii mycia włosów i wreszcie przekonam się na własnych włosach, czy tytułowe Water Only działa, mam nadzieję pozostawić to miejsce internetowi :) Może się to wydać dziwne, ale osobiście preferuję zwięzłe treści bez mnożenia bytów (w tym przypadku postów) ponad potrzebę. W niektórych przypadkach to podejście nie ma zastosowania, szczególnie gdy blog pełni funkcję agory i zdecydowanie nie chciałabym, żeby pewne blogi były "projektem skończonym", wręcz przeciwnie.


Co to jest Water Only?

Water Only (lub WO, dosłownie: sama woda) to metoda mycia włosów. Polega na opłukiwaniu włosów samym strumieniem wody. Czasami stosuje się również czyściki mechaniczne, takie jak szczotka z włosia dzika (Boar Bristle Brush, BBB). Jednak to woda jest głównym elementem oczyszczającym włosy.

Przeprowadzenie Water Only wiąże się z pewnymi ograniczeniami i zasadami. Przede wszystkim jest to metoda rozumiana jako PROCES, co oznacza że przy krótkotrwałym okresie stosowania efekty mogą być niewystarczające. Po drugie konieczne jest zrezygnowanie ze stosowania wszelkich środków myjących (opartych na detergentach: szamponów, odżywek, masek, ziół saponinowych; opartych na procesie emulgacji: żółtka jaja; opartych na procesie absorpcji: glinki i mąki) lub odżywiających zawierających wyżej wymienione składniki. Jedynym składnikiem z jakim włosy mogą mieć kontakt to woda oraz ewentualnie olej na końcówki, stosowany w końcowym etapie Water Only (wyjaśnienie poniżej).

Po trzecie, zanim przejdziemy na Water Only musimy dokładnie oczyścić włosy z silikonów i substancji filmotwórczych - co wiąże się z użyciem prostego szamponu opartego na SLSie.

Water Only wymaga również stosowania określonej techniki mycia.


Technika mycia wodą (MW*)

1. Pochylamy głowę w dół i powolnymi ruchami czeszemy włosy za pomocą szczotki z włosia dzika. Tej czynności nie powinien towarzyszyć pośpiech, najlepiej poświęcić jej około pięciu minut. Delikatnych i cienkich włosów nie należy szarpać ani mocno przeczesywać, natomiast jeśli dzik szkodzi mechanicznie takim włosom, trzeba z niego zrezygnować. Do czesania przystępujemy z każdorazowo czystą szczotką. Poza tym, że szczotka usuwa część brudu i kurzu to także rozprowadza sebum (naturail oil) po całej długości włosów.

2. Pochylamy głowę nad wanną z prysznicem (później można spokojnie robić to w pozycji stojącej, ale myślę, że na początek ta jest odpowiednia) i zaczynami opłukiwanie włosów strumieniem wody. Powinniśmy zadbać, aby włosy się w trakcie tej czynności nie kołtuniły. Jedną ręką trzymamy główkę prysznica a drugą masujemy skalp. Robimy to wolnymi, okrężnymi ruchami, nie omijając żadnej partii skóry głowy. Powtarzamy tę czynność i staramy się "przesunąć" łój wzdłuż włosów (ruchami okrężno-popychającymi ku końcom włosów). Ten etap zajmuje najwięcej czasu. Na samym początku powinien trwać przynajmniej 10 minut. Później, gdy produkcja łoju będzie mniejsza można skrócić zarówno czas jak i częstotliwość mycia.


Czy to w ogóle działa?

Od razu powiem - tak, działa i sama to sprawdziłam :). Dwa razy udało mi się umyć tak swoje włosy i raz włosy krótkie (męskiego modela :)). Przy krótszych włosach, takich do ucha, ta metoda jest bardzo prosta w stosowaniu i efekty osiągalne są szybciej. Wystarczy strumieniem polewać włosy od góry i wykonywać ruchy okrężno-popychające przez dosłownie 2-3 minuty. Niestety przy dłuższych włosach zabawy jest więcej, włosy mogą się kołtunić i zrobić tępe w dotyku, a większy nakład czasu wcale nie daje takich oczywistych rezultatów.

Za każdym razem moje włosy były czyste, co najbardziej mnie dziwiło; za tym drugim razem miały zupełnie inny wygląd, fakturę, inaczej się czesały i układały. Zaraz wyjaśnię dlaczego.


Dlaczego woda myje?

Oczywiście woda nie myje! Woda nie przyłącza do siebie żadnych substancji, nie jest rozpuszczalnikiem dla tłuszczu ani żadnym emulgatorem. To jest ważne. Myją środki powierzchniowo czynne.

Natomiast woda zmywa.

- po pierwsze obmywa resztki kurzu, które nie zostały wyczesane szczotką i te, które jeszcze nie przyczepiły się do łoju (czyli zazwyczaj z dolnych partii włosów);

- po drugie strumień wody bardzo, bardzo powoli z pomocą ruchów dłoni mechanicznie przemieszcza sebum w dół włosów. Dzięki temu czubek głowy jest czysty, a końcówki dostają owe natural oils, o których tak piszą Amerykanki


Water Only jako proces

Na kroplach żołądkowych lub preparatach fitoterpautycznych często widnieje formułka: "wskazania do preparatu opierają się wyłącznie na długim okresie stosowania". Z Water Only jest podobnie.

Oczywiście można tak jak ja spróbować umyć włosy samą wodą okazjonalnie i zobaczyć, czy to nam odpowiada. Jednak koncept Water Only opiera się na pozwoleniu skórze głowy na zupełną reorganizację produkcji łoju przez gruczoły. A to wymaga po pierwsze czasu, po drugie ogromnej cierpliwości i po trzecie wyrzeczeń.

Na czym ten proces polega?

Na całkowitej rezygnacji zarówno z szamponów jak i odżywek. Generalnie ze wszystkiego, co zostało wymienione w pierwszy akapicie, czyli ziół saponinowych, glinek, mąk, jajek. Dajemy skórze się porządnie i długotrwałe natłuścić, dzięki czemu ilość wytarzanego sebum trwale się zmniejsza.

Z mojego doświadczenia wynika, że rezygnacja z szamponów i przejście na Low-poo (czyli np. mycie tylko jajkami czy odżywką) wpływa pozytywnie na przetłuszczanie skóry głowy, lecz niestety tylko do pewnego poziomu. Mogę teraz z perspsektywy czasu i własnego doświadczenia powiedzieć, że u mnie zmiana dotyczyła przejścia z mycia codziennego na mycie co 2-3 dzień. Od dawna nie ma w tym temacie żadnego progresu.

Dlatego Water Only to dalszy etap starań o zmniejszenie przetłuszczanie skóry głowy. Myślę, że jeszcze w ciągu tego roku przejdę na tę metodę w 100% (teraz trzyma mnie oczywiście chęć testowania i opisania na blogu m.in. ziół ajurwedyjskich, no i ciągle nie ma postu o mąkach:)).

Osobiście sądzę, że zanim przejdzie się na Water Only dobrze jest utrzymać w ryzach przetłuszczanie skalpu. Pozwoli to bardziej bezboleśnie przejść...


ten niemiły etap Water Only, kiedy włosy są po prostu niewyjściowe

Dlatego zanim się zdecydujemy musimy wiedzieć, że damy radę ten czas przeczekać. Amerykanki stosują różne upięcia, bandany, apaszki, kapelusze, czasem oprószają czubek głowy talkiem (talk nie absorbuje tłuszczu tylko matuje).

Ile może on trwać? Od dwóch do kilkunastu tygodni, jest to reakcja indywidualna i nie da się tutaj niczego przewidzieć. W tym czasie można myć włosy samą wodą, ale najlepiej robić to nie częściej niż raz w tygodniu. Ważna jest regularność. Jeśli ustalimy mycie raz w tygodniu, niech to będzie ten sam dzień i podobna pora, tak aby skalp reagował na naszą rutynę. Codzienne mycie włosów wodą nie ma sensu, bo rozmija się z całym konceptem WO.


Co dzieje się po Water Only?

Dziewczyny z zagranicznych blogów zazwyczaj myją włosy raz na tydzień lub dwa tygodnie. Ponieważ nie stosują żadnych odżywek, co jakiś czas nakładają na końcówki kilka kropel lekkiego olejku.


Water Only na fotografiach
Dziewczyny, którym się udało (wykluczyłam te, które stosują sodę... Tutaj tylko WO)








Lucy Aitken z bloga http://lulastic.co.uk/



Just Primal Things http://justprimalthings.com/



Kaira z https://kairabutler.wordpress.com/ (choć później zrezygnowała z WO, wpis tutaj)



Webbiliografia:

Polska:



Zagraniczna:


Niestety ale zauważyłam dzisiaj, że Betty z TheNoShampooExperiment zawiesiła bloga :( Pisałam o niej artykuł, ale w związku z powyższym nie ukaże się on już na blogu... Bez zdjęć i jej przemyśleń nie ma on już sensu. To samo prawdopodobnie stało się z blogiem Just Primal Things, który podlinkowałam przy zdjęciu autorki, niestety nie działa, a fotografię wzięłam z grafiki google.


PS Jeśli prowadzicie bloga No-poowego i chcecie żeby Wasz link znalazł się w poście, wpisujcie go w komentarzu:)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...